wtorek, 21 grudnia 2010

Kocia rodzina


Wbrew pozorom, nie ma takiej sielanki, na jaką wyglądają te zdjęcia. Mimo, iż Mirka uznaje Taśka za swojego i akceptuje jego obecność (np. innego kota, który raz wskoczył na parapet, pogoniła tak, że tylko pióra leciały), nie wykazuje chęci zaprzyjaźnienia się z nim. Nie dopuszcza go do siebie, nie daje się "rozruszać". Czasem na niego syknie, czasem uderzy. Co najwyżej raz dziennie się obwąchują, poza tym trzymają się na dystans... 






niedziela, 12 grudnia 2010

Miłość wiosenna

 
           
 Mam nieco znajomych na Facebooku. W ostatnich dniach i tygodniach przeżywam prawdziwe zatrzęsienie urodzin znajomych użytkowników - o czym dostaję powiadomienia na adres email. Co ciekawe, mimo iż ta opcja jest znana i uruchomiona od dawna, wcześniej w ciągu niecałego roku, odkąd mam Facebooka, owe powiadomienia nadchodziły o wiele sporadyczniej. Dzisiaj natomiast codziennie po kilka osób. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać, by nie odliczyć 9 miesięcy wstecz...

... pomyśleć tylko, ilu wartościowych ludzi zawdzięcza swe istnienie "marcującym kotom" - tatusiom, którym na wiosnę, dokładnie w marcu, wzrósł poziom romantyzmu...
Heh, życie...
:-)

piątek, 26 listopada 2010

Mądrym być

  
        
 Cieszy mnie decyzja prezydenta Komorowskiego o zaproszeniu Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

To pokazanie klasy, to pokazanie własnej siły. Wbrew pozorom, ci, którzy najgłośniej tupią nogami i wrzeszczą o "zdradzie stanu", wcale nie są silni. Siła przecież nie polega na ujadaniu; siła i klasa wyraża się w tym, że świadomie i rozważnie podejmuje się decyzję o zaproszeniu na naradę państwową również tego, kto xx lat temu wsadzał do więzienia i był być może osobistym wrogiem, "wrogiem nr 1". To jest demonstracja owej pozytywnej siły, siły nie tylko prezydenta, lecz całego Państwa Polskiego. To jest też zamierzone bądź nie okazanie siły moralnej tego państwa samemu gen. Jaruzelskiemu - który przecież w tzw. Wolnej Polsce (wolnej jedynie chyba od zdrowego rozsądku) wcale nie musi dostrzegać ideał pod względem tak systemu politycznego, jak i modelu społecznego. Kiedy każdy kundel szczuje byłego nielubianego przywódcę, domaga się ostatecznego rozliczenia się z nim, co więcej - kiedy dookoła jest tyle marazmu i niemocy (nie tylko w polityce, a i w społeczeństwie), można się tylko domyślać, jak odbiera dzisiejszą Polskę i jej wybór polityczny generał Jaruzelski. I czy nie żałuje tego wyboru, na który chciał-nie chciał, a musiał kiedyś dać swoje przyzwolenie.

Nie sądzę, by dla niego dzisiejsza postawa moralna i egzystencjalna Polski była jednoznacznie lepsza od tej, którą kiedyś reprezentował on sam i jego aparat partyjno-państwowy.

Wolność - to dobre słowo. Ale gdy nie towarzyszy mu słowo "odpowiedzialność" - niewiele znaczy. Bo zbyt często sprowadza się do "wolności sprzedania się temu, kto więcej da". O wolności od korupcji, łajdactwa, bydlactwa, głupoty, niekompetencji, zaściankowości i kompleksów możemy sobie w Polsce co najwyżej pomarzyć, patrząc na inne co bardziej rozwinięte kraje. Rozwinięte nie tyle ekonomicznie, co społecznie.

Zatem decyzję prezydenta Komorowskiego przyjmuję z dumą.
Wyższa mądrość nie polega na pielęgnowaniu nienawiści, lecz na wzniesieniu się na taki poziom, gdy zaciętość ustępuje przebaczeniu, chęci współpracy i kreowania pewnych wartości pozytywnych. Kiedy pewne sprawy państwowe stają się ważniejsze, niż urazy osobiste sprzed kilkudziesięciu lat.
To właśnie siła, a nie słabość, Komorowskiego - w tym, że szerokim gestem zaprasza do rozmów osobę, która z racji posiadanej władzy (ale i ówczesnej racji stanu) wsadzała go do więzienia. Bo jeżeli spróbujemy ocenić, co się dzieje w duszy ludzkiej, zrozumiemy, że generał Jaruzelski musiał mieć o wiele większą tremę i niezręczność przed stanięciem twarzą w twarz z byłym więźniem, niż Komorowski, były więzień, a dziś prezydent, przed kimś, kto z marnym skutkiem próbował go zwalczyć. Prezydent Komorowski swoim uśmiechem i uściśnięciem Jaruzelskiemu ręki zręcznie i bez ostentacji okazał swój tryumf nad nim, zarówno jak i wyższość - wcale nie bezdyskusyjną - Tej Polski nad Tamtą.

I o to kundle rodzaju Jarosława Kaczyńskiego mogą być naprawdę zazdrośni.

.

środa, 24 listopada 2010

Panie Jarosławie Kaczyński,

Stanowczo wolę generała Kiszczaka łącznie z Urbanem od ciebie!

***
Polska nigdy nie będzie "wasza", bo na to nie pozwolimy.
Jednocześnie muszę stwierdzić, że Polska nigdy też nie będzie nasza -
bo tacy jak Pan tu mieszkają.
.

środa, 3 listopada 2010

Zagadka warszawska

  
  
  Pomimo różnego rodzaju działalności zawodowej, uprawiam jeszcze parę hobby, co do których żywię dalekosiężne plany upublicznienia w internecie. Nie chciałbym zaśmiecać nimi ten blog, bo nie bardzo mi to pasuje gatunkowo. Tym bardziej, że istnieją w sieci godne uwagi i polecenia blogi specjalizujące się w tym czy tamtym temacie.

Nie otwieram zatem kolejnego cyklu "zagadek warszawskich" ani nie mam na myśli wrzucania tu zdjęć z podróży po dalekich czy bardzo bliskich okolicach. Ale nie mogę się oprzeć pokusie zamieszczenia tu pewnych zdjęć, wobec których amatorzy Warszawy i jej architektury nie mogliby nie odczuć pewnego rodzaju podniecenia zawodowego :)


Zatem, Varsavianiści, miłośnicy Warszawy, podróżujący i odkrywający jej nie-tak-dla-wszystkich-oczywiste piękno, - do boju! Kto zgadnie, co jest na tych zdjęciach, niech się wpiszę. Aha, muszę niestety ukryć pewny szczegół, który zdradza to i owo.

Dzięki i pozdrawiam! :)




sobota, 30 października 2010

Ryba marynowana (naprawdę świetny przepis!)

 Rybka, z którą pracujemy, to surowa makrela. Wiem, że mogą być również inne rodzaje ryb, ale nie wiem dokładnie, które, bowiem nie wszystkie ryby ulegają przetworzeniu w procesie przygotowania potrawy. Z pewnością nadaje się do tego pstrąg czy gorbusza, co do innych ryb - nie wiem.

Bierzemy zatem kilogram świeżej makreli (filetu). Jeżeli nie mamy filetu, obcinamy rybom głowy, robimy wykrój, patroszymy, po czym wyciągamy szkielet, obdzierając z niego mięso, tak by wyrzucić same tylko głowy, wnętrzności, kręgosłup i końcówki ogona. Wyrywamy ile się da płetwy. Nie obieramy ze skóry. Kroimy resztę na średniej wielkości kawałki.

Przygotujemy marynatę (wykorzystując w tym celu słoiki lub plastikowe wiaderka, unikając metalowych naczyń nieemaliowanych): obieramy i kroimy cebulę (2-3 sztuki), dodajemy czarnego pieprzu (osobiście dodaję tak mielonego, jak i w ziarenkach, bo uwielbiam je potem rozgryzać w potrawach), opcjonalnie liścia laurowego, opcjonalnie mielonego, suszonego lub zwykłego pokrojonego czosnku. Warto dodać trochę ziarenek gorczycy (lekki środek konserwujący). Koniecznie należy posolić (ok. 1/2 łyżki) i posłodzić (tyle samo lub trochę więcej). Zalewamy to rozcieńczonym octem 10% (w proporcjach 1/4 szklanki octu na 3/4 szklanki zimnej przegotowanej wody).
Do wymieszanej marynaty (próbujemy ją wcześniej na przedmiot soli: musi być ciut bardziej słona, niż byśmy sobie solili w talerzu, bo kiedy dojdzie ryba, nadwyżka soli pięknie się rozprowadzi) wsypujemy wcześniej pokrojoną rybę i starannie mieszamy. Wyrównujemy górę i zalewamy całość cienką warstwą oleju. Zamykamy i zostawiamy na 2-3 godziny w temperaturze pokojowej, po czym wstawiamy do lodówki. Spożywamy najwcześniej po 12 godzinach (lepiej po 24).
Tak marynowaną rybę można przechowywać w lodówce do tygodnia (im dłużej, tym bardziej nabiera smaku. Opcjonalnie dolewamy trochę oleju na górę, by zapobiec psuciu).

Smacznego.

Lista produktów:

Makrela cała 1,2 kg (lub filet z makreli 1 kg)
Cebula 2-3 szt. (duże) lub 3-4 małe
Woda - 3/4 szklanki
Ocet 10% - 1/4 szklanki
Sól - 1/2 łyżki
Cukier - 1/2 łyżki
Olej - 1/3 szklanki
Pieprz mielony
[Pieprz w ziarenkach]
[Czosnek]
[Liść laurowy]
[Gorczyca w ziarenkach]
.

Jak to Polak z Ukraińcem

               

  Natknąłem się na kilka wypowiedzi pewnego prominentnego działacza państwowego, jedną z których warto przytoczyć, jeżeli się jest zainteresowanym sprawami Polski, Ukrainy, Lwowa, Wołynia, UPA, Stepana Bandery, akcji "Wisła" i państwa Siemaszków.

"Potrzebuję tego, by Polak, spotykając Ukraińca, zabijał Ukraińca, i odwrotnie, by Ukrainiec zabijał Polaka. Jeżeli dodatkowo w międzyczasie oni zastrzelą Żyda, będzie to dokładnie to, czego mi trzeba. 
Niektórzy nazbyt naiwnie wyobrażają sobie germanizację. Myślą, że potrzebujemy zmusić Rosjan, Ukraińców czy Polaków, by rozmawiali po niemiecku. Ale nie potrzebujemy ani Rosjan, ani Ukraińców, ani Polaków. Potrzebne nam są żyzne ziemie". 

Autorem tej wypowiedzi jest
Reichskommissar Ukrainy Erich Koch (1896-1986).
Jak wiemy, stało się całkiem podług jego myśli.
.

Małpa z brzytwą i inne sprawy

 
  Kochani, nie było mnie długo :)

Odbyłem podróż do czegoś, co niegdyś nazywałem Krainą Mordoru, gdyż przewodził nią pewien Sauron. Lecz po paru latach nieobecności muszę przyznać, że Kraina Mordoru stała się po prostu cyrkiem, a rządzi nią Główna Małpa, na dodatek z brzytwą. Nie wieje już grozą, lecz jest po prostu śmieszne (lub smutne, jak kto woli). Owszem, miejscowym nie jest do śmiechu, gdyż muszą w "pracach" cyrku uczestniczyć w sposób jak najzupełniej bezpośredni i czynny, a małpę - miast wsadzić do klatki - muszą czcić.
Ale z pewnością nie to jest w tej chwili dla mnie najważniejsze, tzn. nie po to piszę ten post.

W drodze do cyrku miałem przesiadkę na stacji w Terespolu. Zimno było i ohydnie, a pomysłowi Polacy, kiwając na Unię Europejską (sypnęła, wredna, szmalem na robociznę), zamknęli na amen miejscowy dworzec w celach jego dogłębnej rekonstrukcji - i to akurat kiedy zima zaczęła się zaczynać.
Ludzie oczywiście są nawykli do wszystkiego - więc mogą stać sobie godzinami na mrozie, czekając na przesiadkę. Ludzi grzeje bowiem umysł, zmysł i moralność, a nie futro czy kaloryfer. Ale ze smutkiem myślałem sobie o tych kilku pieskach i kotkach, co w budynku dworca miały zawsze schronienie. Oczywiście, żaden zwierzak nie miał szans na przetrwanie tak dogłębnej tego dworca rekonstrukcji.
I nagle zobaczyłem małego, może trzymiesięcznego kotka, który biegał po peronie wśród ludzi, prosząc o jakiekolwiek pożywienie. Pewnie nie musiał ciągle biegać, ale, kiedy próbował przystanąć, było mu zimno w łapy, więc podciągał je na przemian. Kiedy tylko coś mu dałem do zjedzenia, natychmiast się rozmruczał i próbował się bawić, co mu na tym mrozie nie bardzo wychodziło. Uzmysłowiłem sobie, że zapowiadanej Zimy Tysiąclecia na peronie wśród wrażliwych na los zwierząt pracowników PKP on nie przeżyje, i stałem się smutny. Pomyślałem przez chwilę, że mógłbym mu pomóc, jak będę wracał. Przez chwilę tylko, bo w drodze powrotnej zapowiadał mi się ciężki bagaż, stracona przesiadka i być może w ogóle jazda inną trasą.

Wracałem z cyrku po tygodniu. Miałem 4 ciężkie torby, ale na szczęście nie straciłem przesiadki i wylądowałem na tymże terespolskim peronie. I zastałem kotka w tym samym miejscu, w tej samej roli. On, jak mnie zobaczył, od razu wgramolił mi się na kolana, a potem i wyżej, łażąc dookoła mojej twarzy, siedząc mi na karku i wylizując mnie w szyję.

No więc wsadziłem kotka sobie na kark i zabrałem ze sobą do Warszawy.

A on wreszcie mógł spokojnie się wyspać w ciepłym pociągu, rozkładając się na siedzeniu w przedziale.
(Pewnie osoby mające koty wiedzą, co to znaczy próbować wejść z kotem do pociągu, i to bez klatki - ile to będzie miauczania, pazurów, nerwów, łażenia po suficie i prób wyskoczenia przez okno - a gdy jeszcze na dodatek to nie nasz kot...). No więc ten nie mój kot całkowicie mi zaufał i przez 2.5h podróży budził się parę razy tylko po to, by porcją mruczenia wyznać mi swoje uczucia.

A więc mam tego kotka. Nazwałem go Tasiek :) Pewien jego pierwowzór niech wie, że nie to był przypadek :)

Kotek jest śliczny, grzeczny, słodziutki; wie, do czego służy kuweta, zaś przy opcji "otwarte okno" stanowczo opowiada się za parapetem wewnętrznym.

A okno jest otwarte, bo moja Mirosława od 9 lat kuwety nie potrzebuje, gdyż całkowicie wyzwoliła mnie z konieczności sprzątania po sobie i zawracania sobie głowy jej problemami toaletowymi. Ona jest damą z klasą.

A kotek jest cudowny. Aż widać, jak bardzo on pragnie być kotkiem idealnym. Niestety, pobyt na peronie odcisnął na nim swoją pieczęć - to tak zwane "głodne dziecko". On notorycznie szuka jedzenia, a jak znajdzie, pożera wszystko. Nie ważne, czy jest tego dużo, czy mało. Kotek jest jak szarańcza. Po wykończeniu pokarmu mokrego czy suchego nic mu nie pozostaje, jak tylko iść do miski z wodą i pić ją na zapas. Nie przyjmuje do wiadomości, że w tym domu jedzenie (raczej) zawsze jest. Bo jak nawet chwilowo go zabraknie, to ja ofiarnie oddaję swoje parówki.

Pewnym problemem jest jego relacja z Mirosławą, która liczy sobie już 9.5 roku i nigdy swoich dzieci nie miała. Kiciunia, oczywiście, była w lekkim szoku, a potem zapadła w lekką depresję. Wycofała się i nawet nie próbuje z Taśkiem walczyć o swoje. Już się trochę oswoiła z jego obecnością, ale nie podpuszcza kotka do siebie bliżej niż na pół metra. Warczy, ryczy, syczy i prycha na niego, ale uderzyła go zaledwie dwukrotnie, gdy ją zaskoczył w kącie lub od góry. Tak to jedynie poucza go, żeby się nie zbliżał. A kotek wówczas nieruchomieje, i choć na pewno się jej nie boi, to grzecznie się wycofuje. Zresztą, ona też woli się wycofać z kłopotliwej sytuacji, niż eskalować konflikt i egzekwować swoje prawa. Potrafi nawet odstąpić mu swoje jedzenie czy wodę.
Zastanawiam się, na ile cała ta sytuacja jest dla niej bolesna, na ile ona cierpi. Bardzo bym nie chciał, by po tylu latach istnienia razem fundować jej raptem jakiegoś, jak się wyraziła moja mama, "młodego chuligana". Nie, nie jest on chuliganem, więc mam nadzieję, że uda im się zbliżyć i że nikt nie będzie z tego powodu cierpiał. Oczywiście, poświęcam jej znacznie więcej uwagi i serca, niż Taśkowi - bo chcę jakoś jej wynagrodzić jego obecność.
No a ze strony Taśka problemu nie ma - on by bardzo chciał poznać starszą kicię. Oprócz głodu, on niczego się nie boi (ani wody, ani szumu, ani podróży...), jest umysłem świeżym i nieskażonym.



piątek, 8 października 2010

Wiosna płynnie przeistacza się w zimę

Po przebudzeniu się i spojrzeniu na termometr za oknem dopadła mnie myśl o tym, jak bardzo prawdziwe jest arcystarodawne powiedzenie, iż "jacy ludzie - taka pogoda".
Wszystkim "wewnętrznym emigrantom" niezgadzającym się z ponurą rzeczywistością tego kraju serdecznie radzę uciąć sobie przejażdżkę na południe Włoch, gdzie jeszcze tydzień temu było +27' (obecnie mnie tam nie ma, więc nowszej wiedzy nie posiadam, ale z pewnością do przymrozków wkupie z ulewami tam jeszcze daleko, bowiem co niektórzy ludzie w Europie zasługują na prawdziwe gorące lato i prawdziwą ciepłą pogodną jesień...).

sobota, 2 października 2010

Quo vadis, Królu?

    
   

  Polska myśl monarchiczna ma się całkiem dobrze, o czym świadczy natrętnie powracający - jako Idée fixe - pomysł intronizacji p. Jezusa na króla Polski. 
Myślę, że po ostatnim naszym królu - skądinąd mniej, niż by się chciało, udanym Mikołaju I - to całkiem niezły wybór. 

Wiadomo przecież, że Polacy zawsze lubili obcą władzę. Sasi, Vasi i inni zaparci-bo-naparci - kto tylko się nie przewijał przez trony pałaców i zamków stolic Przenajjaśniejszej Rzeczypospolitej, niczym przez poczekalnię na Dworcu Centralnym w Warszawie! 
Tajemnicą nie do rozwikłania natomiast jest, czemuż to okres zaborów tak Polaków wnerwił. Przecież mieliśmy jeszcze więcej obcej władzy: i Habsburgów, i Romanowów jednocześnie! A na dodatek Hohenzollernów... Zaiste, "3 w 1"! Nie trzeba było nawet czekać, aż jakiś Szwed wykopie jakiegoś Węgra, czy odwrotnie. Zapanowały na ziemiach polskich ład i skład. I spokój, i porządek. Wszyscy zapanowali zgodnie i szczęśliwie - i wreszcie zaczęła się od wieków szwankująca modernizacja tych terenów, infrastrukturalna i społeczna. 

Im dalej w las, tym więcej drzew. Obecnie honor Polaków tak bardzo przerasta swą formą własną treść, iż zmusza do szukania Monarchy nie na ziemi, lecz w niebie. Co tam, przecież jakaś tam Elżbieta czy Beatrix, czy też Boduin lub inny tam Juan Carlos jest nikim wobec potencjału naszego kraju, godnego jedynie Króla tyleż potężnego, co rzeczywistego! I niech złośliwcy nie przywołują przykład Wiecznego Prezydenta Koreańskiej Republiki Ludowo-Gównokratycznej - Martwego, lecz Wiekuistego i wciąż Rządzącego ową nacją - pan Jezus wizerunkowo nic a nic wspólnego z Kim Il Sungiem nie ma i przecież mieć nie może! A to ze względu m.in. na to, iż pan Jezus - w przeciwieństwie do Kim Il Sunga - istniał naprawdę!

Co prawda, część Polaków trochę się pogubiła, bo chciała była intronizować panienkę Maryję na królową Polski. Ale nic straconego! gdyż wszystko się układa jak najlepiej - dla niej przewidziana jest bardzo honorowa rola Królowej-Matki. 

Inne kraje patrzą z pokorą i nieskrywaną zazdrością na Polskę, nie śmiejąc snuć nawet cienia nadziei, że Chrystus wkupie ze Swoją Rodzicielką mógłby kiedyś zostać szefem ich własnej monarchii. Przecież chyba nie ma innego powodu, dla którego nikt nie próbuje zakwestionować nasze polskie prawo do poddaństwa władzy króla Dżizasa I i królowej Maryi I Joachimówny
Przecież nie chodzi o narodową paranoję, tylko o dobrze ukrywaną zazdrość całego świata, prawda? 

Na zakończenie wypada jednak przypomnieć sobie nieco historii i zadać pewne ciekawe pytanie: czy Dżisas I wraz z Jej Wysokością Maryją po zapoznaniu się z tym, jakie obyczaje panują w Polsce i jacy poddani tu mieszkają, nie ucieknie z powrotem na niebo wzorem pewnego sławnego króla, a mianowicie Henryka Walezego? I to przy pierwszej lepszej okazji, porzucając niepozbierane widelce, miski ustępowe i kolczyki z uszu? 

I jaki Tęczyński będzie Go tam gonił na niebiosach? 

Ucieknie, jak Boga kocham, ucieknie! 

Mam zatem bardziej racjonalną propozycję. 
Intronizujmy na króla Polski św. Krusa - patrona rolników
Święty Krus bowiem nigdy i nigdzie od Polaków nie ucieknie. Jest sztywnie kojarzony z pojęciem polskości. Trudno o króla bardziej zintegrowanego ze swym ludem. 

piątek, 1 października 2010

Polityki c.d.

     
   
Największy wróg Prawa i Spraledwiewości - 
to Donald Adolfowicz Putin. 

.

Polski kretynizm polityczny

              
   Kim jest ten jegomość, co pozwala sobie wraz z jakąś babą jagą wysyłać te plugawe teksty do polityków całego świata, wystawiając na pośmiewisko cały - własny zresztą, ale przecież nie tylko - kraj?
Kurczę pieczone, co to za Napoleon? Z jakiego oddziału uciekł?

Proszę Państwa PiSiarzy, nie bądźcie śmieszni! 
Naprawdę uważacie, że ktokolwiek na świecie serio przejmował się "wielkim polskim prezydentem" Lechem Kaczyńskim, śmiesznym nawet w oczach własnych rodaków? Chciał jego zagłady? Obawiał się jego wspaniałego sumienia, historyzmu myślenia i wspaniałej skuteczności prowadzonej przez niego polityki?

Myślicie, że śp. prezydent Kaczyński był bardziej znany i bardziej istotny w świecie, niż jacyś prezydenci Rumunii, Chorwacji czy Albanii? Ależ z jakiej paki tak sądzicie? Może pochwalicie się swoją własną wiedzą (bez pomocy Wikipedii), kto jest np. aktualnym prezydentem Macedonii? Bo co, oglądacie ohydną prowincjonalną miejscową telewizję o ksywie "TVP", chodzicie co niedziela do świontyni i uważacie się przeto za centrum wszechświata? To wyjedźcie sobie na chwilę zagranicę i spróbujcie dostrzec, jak minimalnie mało miejsca Polska i jej sprawy - a już tym bardziej jej prezydent, martwy czy żywy - zajmują w świadomości Niemców, Włochów, Brytyjczyków czy Rosjan. Co więcej - umiłowanych przez Was Amerykanów one zajmują zdecydowanie jeszcze mniej!
A Władimir Iljicz Władimirowicz, ten oto umiłowany przez was straszak na wrony, pewnie się zastanawia, czym sobie napędził tak nadmierne sobą zainteresowanie z Waszej strony. I gryzie się w łokieć, że jakiś diabeł namówił tego klauna roztłuc się na terenie właśnie jego kraju.
Większej zemsty "skuteczny polski prezydent" nie mógł Putinowi zafundować. Wobec tego jakieś tam blokowanie rozmów z UE i podróże do Gruzji - to pestka.
Oto Wasza skuteczność - "rozmażmy się plackiem przed Putinem - a będzie miał problem z posprzątaniem". 

Cóż to za pycha! Co za rozdęte ambicje, co za duma, dosłownie niczym, żadnymi dokonaniami nie poparta! Co za zero bez pałeczki! Fotygo, Kaczyński, spójrzcie na siebie w lustro! Jesteście najzwyklejszą hańbą Polski, doprowadzacie do tego, że inni zaczynają się wstydzić przyznawać do tej samej narodowości, co Wy!

OK, powiecie, że Polska to nie Chorwacja, że ma o wiele więcej mieszkańców, zatem odgrywa "wiodącą rolę" w polityce światowej?

Dobrze, zatem śp. prezydent Kaczyński odgrywał w światowej polityce rolę podobną do roli prezydenta Bangladeszu (162 mln mieszkańców).

Świat ma swoje problemy, a uważać, że jakieś "ciemne siły" uwzięły się na Polskę, kraj z przedostatniej półki licząc od dołu, oznacza chorować na paranoję. 


Największe ciemne siły bowiem drzemią w Waszych duszach. 

.

poniedziałek, 13 września 2010

Kain i Abel

  
   (podobieństwo postaci i wydarzeń jest zupełnie przypadkowe.)


Oni już wiedzą, kto zabił. Ten rudy lis, wnuk swojego dziadka, wraz z kondominialnym rządem i ruskim specem rodem z KGB, pełniącym dla niepoznaki funkcje premiera "zaprzyjaźnionego" kraju. To ONI zgładzili Polskiego Prezydenta, Który nie godził się na VI, przepraszam, VIII rozbiór Polski przez zachłannych sąsiadów. Niezależna Od Zdrowego Rozsądku Kommissyja Maciorewicza usiłuję udowodnić wszystkim, że właśnie tak i było.

Ale my wiemy swoje.
Wiemy, kto zabił.
Brata zabił brat.

Bo niby dlaczego Jarosław nie poleciał razem ze wszystkimi? Dlaczego w ostatnim momencie zmienił decyzję i postanowił jechać pociągiem?
Dlaczego w Orędziu do Braci Rosjan padło owe sakramentalne "spasiba"?

Otóż dlatego, iż to właśnie Jarosław - w zmowie z Putinem - zaplanował i urzeczywistnił zagładę Polskiego Prezydenta.
Dodajmy: prezydenta marnego, niemającego żadnych szans na reelekcję, co nawet ostatni jeż w tym kraju rozumiał.
Tyle że Lech Kwaczyński to nie Marcinek Kaziukiewicz. Nie dało się go odsunąć i przejąć stery samemu. Nie było jak naprawić tę marną prezydenturę i wziąć odpowiedzialność za losy kraju na siebie. Przecież gdyby zamiast kandydatury żywego i wyszydzanego nieudacznika Lecha wystawić Jarosława, ten dostałby jeszcze mniej głosów, niż Napierniczak!

A tak - proszę, popatrzcie. Lecha nie ma, a Jarosław otrzymał wspaniałą, niepowtarzalną szansę doprowadzenia do zrywu narodowego na swoją korzyść, szansę na prezydenturę. Ogrom współczucia, możliwość prawie autentycznej własnej zmiany wizerunkowej... Możliwość pogrążenia przeciwników politycznych poprzez oskarżenie ich o zaniechanie, wręcz o zabójstwo. Cóż to za magiczny splot cudownych okoliczności!

Przemka Gosia było nie szkoda - ostatnio coś za bardzo się wybijał, Wodzowi nie było to na rękę. Co tam Goś, skoro nawet biedną panią Elżbieciak Prezes za chwilę zmusi do własnoręcznego wykopania sobie grobu i strzału sobie w łeb - z zastrzeżeniem "nierozgłoszenia ustaleń wewnątrzpartyjnych" wrogim mediom.
Pozostali pasażerowie - no cóż, to zwykłe mięso armatnie, bo, jak mawiał Iosif Wissarionowicz, jeden z guru tegoż "zaprzyjaźnionego kraju", "les rubiat - szczepki letiat" (gdy się tnie las - lecą drzazgi). Innych pań - nawet tych z PiSu - Jarosław jakoś nigdy nie darzył szczególną sympatią... Co innego, gdyby do Katynia wybierał się Zbyszek Zero - z pewnością dla niego znalazłoby się miejsce w prezesowym przedziale wagonu sypialnego Polskich Kolei Państwowych SA. Na górnej zapewne półce.
Pamiętajmy i o tym, iż Maria K. z Jarosławem nigdy nie przepadali za sobą - gdyż najwidoczniej Lech niegdyś w chwili swej słabości zdradził ideały szczególnego rodzaju bliskości braterskiej, jakże często właściwej istotom jednojajowym. A zdrady Słońce Żoliborza nie daruje nigdy i nikomu.

Kosmiczny impuls elektrorezonansu biomagnetycznego zadziałał, i kiepski radziecki pseudobombowiec rozpadł się na części pierwsze, nie radząc sobie z koszeniem trawy. Dziękuję Putinowi - pomógł, nie zawiódł, widocznie, miał przejąć dla Gazpromu siatkę polskich rurociągów lub wejść w posiadanie firm skarbu państwa. Gdyby się udało, gdyby tylko Jarosławowi na fali ludowego współczucia udało się dostać do pałacu... Owe "pojednanie z Rosjanami" zyskałoby wówczas znacznie trwalszy wymiar, niż to, co prezentuje sobą Jarosław obecnie, gdy się NIE udało.

Panie Jarosławie. Czy Pana teczka jest nadal w Moskwie?

.

czwartek, 9 września 2010

Do Elżbiety Jakubiak

  Szanowna Pani Elżbieto,
była Pani dobrą minister, dobrze sprawowała się na wszystkich stanowiskach, była lojalna, medialna i w sumie merytoryczna (może nieco zbyt pyskata) i w zasadzie należała bądź też nadal należy Pani do kwiatu swojej partii (a dokładnie była Pani kwiatkiem do kożucha).
Ale zapomniała niestety Pani o jednym:

Rewolucja pożera własne dzieci. 

Proszę sobie przypomnieć przykład niezbyt odległej przeszłości pewnego zaprzyjaźnionego ostatnio z nami kraju: im bardziej rozpoznawana twarz, im ważniejsza i odpowiedzialniejsza działalność, gorliwość, ideowość, zaangażowanie, samodzielność, tym niemalże 100% pewność, że się kolejnej czystki nie przeżyje. Bo w cenie były lojalność, szarość, niesamodzielność, nierozgarnięcie, brak poglądów etycznych, koniunkturalizm, umiejętność szczekania na ruch palca w wyznaczonym odgórnie kierunku. Za tym wszystkim stał nie mniej genialny "strateg", niż prezes Pani partii.

Pani Joanno Kluzik-Rostkowska, kolej na Panią.

.

sobota, 21 sierpnia 2010

Aforyzmy, cz. 16




Prawosławni tak się odnoszą do grekokatolików, jak konserwatywna prawica do gejów: ani to mężczyzna, ani kobieta. 
Ani człowiek.  
.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Aforyzmy, cz. 15

 Przebywając zagranicą, czuję się o niebo szczęśliwszy od tubylców.
Dlaczego?
Otóż poznaję nowy, ciekawy i imponujący kraj
oraz nowych, miłych, często wspaniałych i empatycznych ludzi.

A oni mają nieszczęście mieszkać tam na stałe... 
.

środa, 18 sierpnia 2010

Miau.

 Moja Kiciunia ma pewną niesamowitą zdolność.
Podobno jak i inne koty, boi się wody.
Ale dziwnym zwyczajem nie odpuściła sobie w ciągu swojego 8-letniego życia ani jednego deszczu: za każdym razem spędza całą ulewę gdzieś na dworze, a potem przylatuje do domu mokra jak po kąpieli i z krzykiem domaga się ode mnie wyrazów pocieszenia! Na dodatek, zachowuje się wówczas niczym pijana: rzuca się na bok, pociąga pazurami i mruczy co starczy sił.

Czy inne wychodzące koty również tak mają?

.

Panie arcybiskupie Głodziu,

Droga Flaszko,
proszę wreszcie zaprzestać tego bełkotu o "głosie narodu"! Z jednego prostego powodu: Pana ten naród sobie w biskupy nie wybierał, tak samo jak i nie miał nic do gadania, gdy robiono z Pana biskupa polowego, potem wsadzono do diecezji warszawsko-praskiej, aż wreszcie łaskawie powierzono pańskiej "opiece" owieczki, baranki i osiołki mające nieszczęście mieszkać sobie w Gdańsku.

Ten naród nie miał nic do powiedzenia! 

Zatem, człowieku, zamknij się, a "mauzoleum" ("naród oczekuje narodowego pomnika...") buduj sobie nie vis-a-vis pałacu prezydenckiego w Warszawie, która szczęśliwie się Ciebie pozbyła, a we własnym tyłku.

Amen.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Notatka z podróży



  Na stacji paliw podróżnych wita napis: 


"Ksiądz proboszcz był, 
paliwo chrzcił". 

;-)

czwartek, 5 sierpnia 2010

Zadanie Prezydenta Elekta



 Najważniejszym i największym zadaniem prezydenta-elekta będzie zbudowanie nowego samolotu o zwiększonej pojemności. 


Aforyzmy, cz. 14



  Smoleńsk na zawsze wrócił na mapę polityczną Rzeczypospolitej. 


Pytania Posła Palikota

  Oto kolejne dwa pytania, które powinien zadać na swoim blogu Pan Poseł.

1. Czy poddano sprawdzeniu DNA Marty Kaczyńskiej na przedmiot zgodności z DNA Lecha Kaczyńskiego?
2. Czy doszło do "zdrady ideałów" Jarosława Kaczyńskiego w momencie ślubu Lecha i Marii K.?

Panie Pośle, do przodu!

 .
 

MyPhone 6691 (dual-sim): mała recenzja



 Użytkuję MyPhone 6691 od roku. Nie jestem zachwycony telefonem – postaram się wymienić moje najważniejsze spostrzeżenia. Na początku zaznaczę, że za pomocą telefonu prowadzę rozmowy, wysyłam SMSy, czasem muszę odebrać MMSa czy skorzystać z kalkulatora, kalendarza bądź alarmu. W sytuacjach wyjątkowych muszę skorzystać z internetu. Nie robię telefonem zdjęć (mam do tego normalny i dobrze wyposażony aparat), nie tworzę filmów video (jw.), nie gram w gry, nie słucham radia, nie odkurzam dywanu, nie masturbuję się, nie muszę być non-stop obecny na skype, GG, NK czy Facebooku. Zatem oczekuję poprawnej obsługi 2 kart SIM, minimum ergonomii, dobrej baterii i zasięgu.

Plusy tego telefonu:

1. Jest niezawodny. Nie psuł się ani razu.
2. Telefon przeznaczony jest na 2 karty SIM. Jak na dual-sim telefon jest tani.
3. 2 karty SIM obsługuje się bez zarzutu. Obydwie karty zawsze są aktywne.
4. Jest głośny.
5. Dobrze wygląda. Solidny, nowoczesny wygląd, mnóstwo metalu, ciężka waga (dla niektórych nie będzie to zaletą).
6. Dobrze działa bateria. Po roku czasu nie zauważyłem, by jej wydajność zmalała.
7. Udane położenie "zera" na klawiaturze. Mimo, iż nie jest w zwykłym miejscu, jest chyba najbardziej ergonomicznym rozwiązaniem w tym telefonie.
8. Modulator głosu – naprawdę fajny bajer :) Jak raz zadzwoniłem, udając siostrę Fabiannę od księdza prymasa, to po drugiej stronie nastąpił cichy, lecz głęboki i szczery akt pokuty :)

I to tyle. Minusów jest więcej.

1. Po 8 miesiącach użytkowania, mimo braku upadków, pękła plastikowa obudowa klawiatury. NIE CAŁA obudowa jest metalowa.

2. Aparat fotograficzny jest kiepskiej jakości – mimo, iż go nie używam, nie jest on przecież przez to lepszy. Czasem trzeba użyć, gdy np. właściwy aparat wysiądzie (rozładuje się bateria, zaleje go, brak pamięci itp.). Wtedy telefon nam nie pomoże. 

3. Porażką jest pisanie SMSów. Klawiatura jest naprawdę tęga. Bardzo dotkliwy jest brak polskiego słownika! Przy próbach "przyspieszenia" kursorem (np. po literze R trzeba napisać literę P) telefon wydaje obrzydliwie głośny dźwięk. Czytam w internetowych opisach o rzekomej klawiaturce na ekranie do pisania rysikiem (czy ktoś, kto to wypisuje, testował naprawdę ten telefon?) i pytam się: GDZIE ONA? Jest jej ewidentny BRAK! Dotykowy wyświetlacz zatem nie zapewnia dotykowego pisania SMSów! To wszystko sprawia, że trzeba przyłożyć 3x więcej wysiłków, niż zwykle, by napisać SMSa.


Notabene, warto zauważyć pewną niezwykłą rzecz. Otóż instrukcja obsługi (pełna wersja, 36 stron) jest naprawdę kiepska, i to pomimo licznych wysiłków naprawiających, podjętych przez ekipę MyPhone. Brakuje w niej wielu szczegółów, za to kiepską polszczyzną podaje się ledwo nie definicja telefonu i SMS! (to w tak bardzo "multimedialnych" warunkach na miarę XXI wieku!)


Proszę Państwa z MyPhone, to nie 1050 SIMPLY, to wszak "w pełni multimedialny" 6691! Nie potrzebuję wyjaśnienia, "co to jest telefon" i "czemu służą wiadomości SMS"! Potrzebuję instrukcji na miarę ambicji aparatu.


Wracając zatem do treści instrukcji: słowo "dotykowy" (ma się na myśli ekran) pojawia się raptem 1 (słownie: jeden) raz! Zaś słowo "rysik" (który jest przecież w zestawie) nie pojawia się ani razu. Wstydzicie się Państwo swojego ekranu dotykowego? I słusznie. 

4. Dość mało pamięci na przechowywanie wiadomości SMS (dla każdej karty po 200 pojedynczych wiadomości, a przecież w telefonach innych producentów – na 1 SIM-card – bywa i po 400, i po 500 pozycji!). Ona się szybko zapycha, a potem – jeżeli nie chcemy wycinać wszystkiego w pień – czeka nas kilka godzin roboty z telefonem.

5. Telefon jest wyjątkowo głośny. Mimo próby generalnego ściszenia dźwięku (dzwonka itp.) potrafi w najmniej oczekiwanym momencie wydać koszmarnie głośny dźwięk, pytając np. o to, "czy naprawdę" chcesz usunąć coś tam. Głośności tych "roboczych" dzwonków nie da się regulować. Są przerażająco głośne.

6. Własne dzwonki telefonu są – jak ktoś to określił – odpustowe. Głośne, wulgarne, kiczowate, banalne. Obciach, passé, żenua. Mimo, iż nie jestem wybredny, nie umiałem zaakceptować ANI JEDNEJ melodyjki jako dzwonka. Ludzie z otoczenia dziwnie się patrzą, kiedy słyszą taką produkcję muzyczną. Ratunkiem jest kilka wolnych pozycji na własne mp3 z karty pamięci.

7. Zasięg telefonu nie jest najlepszy. Mimo obu kart SIM z tej samej sieci, jedna może nie mieć zasięgu wcale, druga mieć aż 2-3 kreski. Mam w domu telefony dwóch innych producentów z kartami tej samej sieci – i zawsze wykazują zasięg lepszy, niż wynika z wyświetlacza MyPhone.

8. Telefon jest WYBITNIE nieergonomiczny. Trzeba się nieźle naklikać, by usunąć SMS, by coś zatwierdzić, by znaleźć numer, by zapisać numer do kontaktów. Zapytanie, czy potwierdzić potwierdzenie, oraz czy oby na pewno, czy oby "gotowe?", czy inne cośtam-cośtam, jest bardzo irytujące. W innym modelu wystarczy kliknąć 2 razy, by napisany SMS został wysłany pod ręcznie wpisany numer, lub 5 razy, by ten numer wprowadzić z książki. W MyPhone do tego potrzeba odpowiednio 5 razy (w tym 1, by określić, która z dwóch kart SIM ma wysłać – tego oczywiście nie da się ominąć) i 7 razy. By zapisać wystukany numer do pamięci, w innym aparacie trzeba kliknąć 6 razy (w tym wpisanie nazwy); w MyPhone – 8 razy.

SMSy nie da się przewijać w trybie odczytu. Za każdym razem, by przeczytać poprzednią/następną wiadomość, trzeba wyjść z obecnie czytanej i otworzyć kolejną. O, nie, przepraszam, da się, wciskając w tym celu przyciski, których nikt by się wciskać nie spodziewał. Dopiero teraz się dowiedziałem. Ale nie da się w ten sposób przeczytać wszystkich SMSów. Co najwyżej 5, i to tylko tych, które zapisane są na jednej karcie SIM. 

Nie da się pisać SMSów jedną ręką. Telefon bynajmniej nie jest intuicyjny i nie rozpocznie nowego zdania dużą literą, jeżeli mu tej dużej litery ręcznie się nie ustawi. Może jestem za bardzo przyzwyczajony do Nokii (SE, Huawei, …), ale oczekuję również, iż po jednej dużej literze edytor tekstu automatycznie wróci do małych liter. Nie, nie w MyPhone. 


Nie da się usunąć wiadomości SMS z pozycji listy, gdyż brakuje generalnego przycisku "C". By to zrobić, trzeba każdą wiadomość SMS otworzyć. Lecz i wówczas da się ją usunąć po trzech dodatkowych kliknięciach. Horror! 

Ergonomia dotyczy nie tylko pisania SMSów i irytującego "potwierdzenia dokonania potwierdzenia wyboru potwierdzenia dokonanej zmiany". Dlaczego zatem w menu dostęp do multimediów czy "moich dokumentów" jest łatwiejszy i szybszy, niż do wiadomości lub książki telefonicznej? Dlaczego dolny przycisk funkcyjny, zamiast wchodzić i przewijać książkę telefoniczną (jak w większości rozgarniętych modeli świata), wprowadza nas raptem w ustawienia profilu? Owszem, można go przeprogramować na wszystko, co się da (od czytnika e-book po zegar światowy), ale dlaczego nie ma opcji otwarcia całej książki telefonicznej na literze "A"? An-niee, nie tak łatwo: można jedynie ustawić opcję "Szukaj nazwy" (!), po czym kliknąć 2 razy (!) – "opcje" i "szukaj" – by telefon znalazł czyjś numer! Po cóż tam te "opcje", bez których świetnie można było się obejść? Ano po to, by ewentualnie zmienić litery z dużej na małą, lub litery na cyfry! A niby dlaczego opcja książki telefonicznej, zamiast nazywać się "książką telefoniczną", nosi tytuł "szukaj nazwy"?
Jeżeli to ma być ergonomia, to ze mnie – primabalerina stołecznej sceny. 

9. Brak wyraźnego oznakowania klawiszy. Brakuje magicznego klawisza "C", który zawsze kasowałby ostatnią literę, cyfrę itp. Trzeba pamiętać, który mianowicie klawisz (a jest ich trochę) pełni funkcję kasowania – w przeciwnym wypadku można stracić całą dopiero co napisaną wiadomość. Brak logiki w tym, jakie klawisze przyporządkowane są której karcie SIM – więc nie jest tak, że "lewą" kartę obsługują tylko lewe przyciski, "prawą" zaś – tylko prawe. Tak niby jest, ale tylko w niektórych przypadkach.

10. Mimo licznych prób konfiguracji internetu poniosłem porażkę. Wszystko niby się zgadza, ale i tak wyskakuje "błąd połączenia". O co chodzi?

11. Może i nie jest to wada telefonu, ale ostatecznie staje się wadą nabytą: operatorzy nie podtrzymują aparatów MyPhone. Nie znajdziecie możliwości automatycznej konfiguracji ustawień, nie wyślecie sobie ustawienia SMSem ze strony operatora. Przynajmniej, jest tak w przypadku sieci Play.

12. Mimo polskiej wersji menu nazwy dni w kalendarzu mam w języku czeskim. Co to, błąd oprogramowania? Wycofany z Czech aparat? Naprawiany, zamieniony na nowy i wycofany z powtórnym wprowadzeniem do sprzedaży w innym kraju?
Poza tym, proszę Państwa z MyPhone, mój tydzień nie zaczyna się w niedzielę, lecz w poniedziałek. A więc życzyłbym sobie możliwości odpowiedniej modyfikacji ustawień kalendarza, czego mnie Państwo – najwidoczniej dbając o tradycję chrześcijańską – bezczelnie pozbawiliście. 

13. Obsługa MMSów możliwa jest tylko na pierwszej, "lewej" karcie SIM. Z drugiej karty MMSów nie można wysłać (ani na ten numer MMS otrzymać!); podobnie – ponoć – nie będzie działał internet. Notabene, zauważę, że – po dłuższych wysiłkach z ustawieniami – udało mi się doprowadzić do możliwości odbierania MMSów na I karcie, ale jak na razie ani jednej wiadomości nie udało mi się wysłać. "Nie można wysłać wiadomości" – to niezmienny wynik moich starań, któremu zawsze towarzyszy nieustannie wrzaskliwy sygnał. Dodam, że nie brakuje mi pieniędzy na koncie, zarówno jak i doświadczenia z wysyłaniem MMSów z telefonów innych producentów. 

14. Totalnie nieprzemyślany sposób wyboru operatora w roamingu / ustawienia opcji tego wyboru. Da się ustawić wybór ręczny bądź automatyczny tylko w przypadku pierwszej karty. Powiem tylko, że, kiedy byłem w Cieszynie, druga karta samoistnie przestawiła mi się na czeskiego operatora (o czym nawet nie wiedziałem), i za żadne skarby nie chciała łapać swoją własną sieć (w której – tej samej – była przymusowo zalogowana pierwsza karta). Na nic nie zdała się zamiana kart miejscami: za każdym razem ta druga automatycznie logowała się w obcej, widocznie mocniejszej sieci. Poniosłem, niestety, dość spore koszty połączeń roamingowych.

15. Nie daj Boże w czasie rozmowy telefonicznej przyjdzie do was SMS. Ogłuchniecie, gdyż prosto w ucho rozniesie się dzwonek o takim samym stopniu natężenia, jak gdybyście rozmowy nie prowadzili i trzymali telefon w torbie / kieszeni.

16. Telefon nie reaguje zbyt szybko na kliknięcia. Chcecie usunąć wygaszacz ekranu, wyjść z aparatu, skończyć rozmowę…? Musicie wciskać przycisk jak najęci dobrych kilka razy, zanim telefon zastanowi się i odezwie na wasze polecenie. Nie da się szybko przewinąć pozycji w menu: telefon najpierw będzie się zastanawiał, potem przewijał z prędkością 1 pozycja na sekundę, aż wreszcie przyśpieszy (kiedy klikając ręcznie już dawno osiągniemy potrzebną pozycję). To samo dotyczy liter/liczb, zapisanych pod jednym przyciskiem. Trzymanie przycisku "1" w celu uzyskania jedynki zajmie wam z minutę. O ile nie przełączycie klawiatury na tryb numeryczny, co nie zawsze się opłaca, jeżeli potrzebujemy tylko jakiejś pojedynczej cyferki. 

17. Wibracja jest strasznie słaba i niewyraźna; najgorsza wśród wszystkich modeli, jakie miałem w swoim życiu. Nie odczuwa się jej nawet wtedy, gdy telefon leży na stole (drewno czy inna sztywna powierzchnia teoretycznie powinna wzmocnić wibrację – nic z tego). Tak samo nie sposób odczuć wibracji, gdy ma się telefon w kieszeni spodni lub koszuli – nawet przysłonięty do ciała nie da wyczuć po sobie, że wibruje. To jest prawdziwe utrudnienie, bo nawet jeżeli można zareagować na przychodzącą rozmowę (np. dostrzec świecący się wyświetlacz), to SMS nadejdzie zupełnie niezauważony.


***
Wciąż odczuwam, jakbym był królikiem doświadczalnym i używał jakiegoś eksperymentalnego modelu, który ewentualnie kiedyś w przyszłości dorośnie rangą do tych sprawdzonych. Ale w niektórych przypadkach denerwują kolejne z rzędu nieudane próby odkrycia Ameryki i wynalezienia koła. To wszystko już jest znane, istnieje i ma się dobrze w telefonach innych firm za taką samą cenę (jeżeli nie brać pod uwagę dual-sim). Nie mam wrażenia, że posiadam solidny telefon, na którym mogę polegać w ramach jego dostępnych funkcji. Jest to raczej zabawka, służąca do przechowywania 2ch kart SIM i bardzo ograniczonego korzystania z nich. Za każdym razem, chcąc napisać SMSa, trzykrotnie się zastanawiam, czy oby na pewno tego chcę. Telefon niestety odechciewa od tego; więc piszę z innego aparatu, mimo iż tu np. mam darmowe SMSy, a tam – nie.
Nie polecam temu, kto ceni swój czas, prostotę i ergonomiczne, funkcjonalne rozwiązania w ramach zainwestowanych pieniędzy.


2011-10-01: 


Na dzień dzisiejszy użytkuję MyPhone 6691 jako telefon pomocniczy obok niezmiennie wspaniałej i sprawdzonej Nokii C5. Zatem gros mojej działalności telefonicznej (nie wyłączając MMSów, zdjęć, surfowania w internecie i korzystania z GPS) przypada właśnie na Nokię. Co się zmieniło z MyPhonem, czy wszystko nadal działa, czy podtrzymuję swoje opinie sprzed roku? 


Tak, jak najbardziej, podtrzymuję. Wszystko pozostaje aktualne. Dodatkowo brzydko wytarła mi się klawiatura (co najmniej 6 przycisków + przycisk zatwierdzenia wyboru) i całkowicie zepsuła się ładowarka. Jest to pierwszy przypadek w moim życiu, tym nie mniej... Ładowarka nie ładuje, nie świeci się na niej lampka. Całe szczęście, że kabel USB można z niej wyjąć i wsadzić do jakiejś ładowarki od innego telefonu (współczesne ładowarki, jak wiadomo, najczęściej nie tworzą całości z kablem), lub też włożyć do komputera, z którego telefon będzie się ładował. Owszem, mam przez to całkowite zamieszanie, bo jedną ładowarką z dwoma kablami muszę obsłużyć dwa różne telefony, ale zawsze to jest jakieś wyjście. Oryginalna ładowarka z solidnie nalepionym hologramem MyPhone koncertowo powędrowała do kosza. 


Psuje się ostatnio głośnik, przez co telefon, gdy dzwoni, zaczyna "chrypieć". 


Zasięg w dalszym ciągu jest słaby, gorszy, niż w Nokii. 

piątek, 16 lipca 2010

"O, k...!", czyli Kto jak klnie

        
 Niejedno słyszałem już w życiu, a podczas odwiedzin u pewnego księdza proboszcza przekonałem się ostatecznie, że człowiek nawet owego nobliwego zawodu umie sobie ulżyć z klasą, a i zgodnie ze swoją pasją zawodową. Otóż ów ksiądz, szlachetny bez miary człowiek, chcąc zakląć, wyrzucał z siebie z całego serca...  "O, kuria!".

Warto zatem pokusić się o przypisanie najsmaczniejszego polskiego przekleństwa do poszczególnych zawodów lub też cech ludzkiej - i nie tylko - osobowości.

"kuria" - mówi ksiądz
"kuchnia" - kucharz
"kurtka" - szewc
"qurva - romanista
"curva" - Włoch
"kuźwa" - polonista
"kundel" - psiarz
"kupa" - pies
"kurant" - zegarmistrz
"kurier" - dziennikarz
"kurnik" - wsiok
"kuźnia" - kowal
"kurka" - grzybiarz
"kurczę" - masarz
"kulka" - myśliwy
"kurwa" - cham

Aforyzmy, cz. 13



W raju musiało być gorąco, skoro wszyscy chodzili nago. 

(Jako że ciągle dążę ku doskonałości, od pewnego czasu we własnym domu wprowadzam w życie rajskie obyczaje. Pomyśleć tylko, jak niewiele potrzeba, by mieć raj we własnym domu! Węża co prawda nie mamy, ale chodzimy nago i jemy jabłka.
Jak powiedział genialny Wilhelm Müller, "Will kein Gott auf Erden sein, sind wir selber Götter!" - skoro nie ma na świecie boga, sami sobie będziemy bogami).

.
Kochani, licznie mnie odwiedzacie, za co dziękuję :)
Jednak najczęstsze słowo wyszukiwania, przez które tu trafiacie, to krewetki, bądź też wyraz "krewetki mrożone przepis". Chcąc wnosić sobą jakiś wymierny pozytywny wkład, zastanawiam się nad wyniesieniem owych zasłużonych krewetek w nazwę bloga :)

Smacznego :D

czwartek, 15 lipca 2010

Aforyzmy, cz. 12



 Słowo "mężczyzna" jest rodzaju żeńskiego. 
.

Młode polskie "talenty"


 Przeczytałem niedawno książkę...

Książkę, która podzieliła krytyków, mimo iż znaczna ich część rozpłynęła się w zachwytach nad nią.

Pani Pisarka - to młoda, "uzdolniona" Dominika Ożarowska, jej dzieło nosi tytuł "Nie uderzy żaden piorun". Wydaje się, że właściwszym tytułem byłby "Nawet szlag nie trafi tej książki" (w ramach serii "Kup mnie").

Jak pisze we wspaniałej recenzji - wspaniałej, aczkolwiek nie do końca moim zdaniem trafiającej w sedno problemu - Jarosław Czechowicz, owa opowieść "to apoteoza pustki, bylejakości, „nanibyzmu”, dająca także nowy punkt widzenia pojęcia nihilizmu". Sięgnąłem mimo wszystko po książkę, choć "problem", w niej poruszony, znam z życia tak swojego, jak i z życia moich młodszych kolegów, uczniów, znajomych, otoczenia, z obserwacji zachowań młodzieży z większych i mniejszych miejscowości, z przypadkiem podsłuchanych dialogów... Opisywać go na poziomie "kuchennym" - a wbrew pozorom, dla psychologa i socjologa byłby to olbrzymi materiał do opisania - to jakby narzekać na widoki mijające za oknem gimbusu. Może i warto, może za kupę lat będzie to miało jakieś znaczenie poznawcze... lecz obecnie, co tam dużo mówić, o wiele ciekawsze jest czytanie co-bardziej-rozgarniętych blogów, które zdecydowanie trafniej diagnozują rzeczywistość, a jednocześnie na nic nie pretendują, nie wymagają redakcji, druku, dystrybucji, kupna...

Książka ta nie tyle jest portretem opisywanej "smutnej rzeczywistości polskiej młodzieży", ile - nazwijmy rzeczy po imieniu - portretuje samą Dominikę Ożarowską i przyczynę, dla której Pani "Pisarka" w ogóle zaistniała.

Gdzie zatem jest źródło tej książki? W nanibyźmie-wdupizmo-nihilizmie?

Ależ skąd. Całkiem w czymś innym.
W tym, że w kochanej Polsce tak się utarło, że jeżeli dzieciątko wyda z siebie jakiś wierszyk, lub zaśpiewa piosenkę, to horda rodziców, babć, cioć i chrzestnych, jak jeden mąż wydrze się wniebogłosy: "Maaaaasz TAAAAALENT!!! Jesteś wspaniały!!!"
I poszło - lekcje prywatne, kółka, obnoszenie się ze "wspaniałością" potomka przed sąsiadami i krewnymi... potem zaś dziecko i samo zaczyna wierzyć, że płodzi jakąś "fspaniałą tfurczość". Myśli, że, skoro nie jest dyslektykiem i wie, co to wtrącenie i jakie są zasady interpunkcji, - to już jest PISARZEM. Bo wystarczy swoje wielkie i wspaniałe, zawarte w głowie, duszy i sercu "nic" wylać, niczym biegunkę, na klawiaturę komputera - a powstanie wówczas Dzieło. Bo przecież dla nich nie jest ważne, co, ważne jest tylko i wyłącznie - jak.

A potem dziwimy się, dlaczego wśród dorosłych jest tyle beztalencia. Ludzi bez wyobraźni, bez polotu, bez kompetencji...
A to przecież nic innego, jak kolejny obraz narodowej próżności i bezkrytyczności. Bo - zamiast zasadzić dzieciaka za robotę i naukę, zamiast nauczyć go odpowiedzialności za siebie i za innych, zamiast pozwolić mu przeżyć prawdziwy stres z życia rodem (bo przecież nie z lego lub gier komputerowych!) - wmawia mu się, że "ma talent".


Tymczasem nie ma tu już gdzie plunąć, by w jakiś kolejny "talent" nie trafić.

To zjawisko jest o wiele bardziej warte uwagi - gdyż jest być może groźniejsze w skutkach historyczno-kulturowych - niż przerysowany opis stanu ducha polskiej młodzieży. 

Aforyzmy, cz. 11

 Można głosować na PiS, ale nie być przy tym pisuarem. 
PiSuaryzm - to schorzenie psychiczno-umysłowe, nie wybór polityczny. 


środa, 14 lipca 2010

Krzyż przed Pałacem Prezydenckim

 O co chodzi z wrzawą dookoła pozostawienia pamiątkowego krzyża przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie?

Przecież cały ten krzyż jest potrzebny przed pałacem tylko po to, by PiS wkupie z jego zwolenni[cz]kami mogło urządzać codzienne demonstracje, "czuwania" i modły przed prezydentem Komorowskim! Blokować wjazdy do pałacu, krzyczeć w megafony, kłaść się krzyżem... :/ 

(Zaledwie dzień później): Ot, i proszę. Już zgromadzamy się na nocne czuwania, klepiemy różaniec, słuchamy Radyja-Co-Ma-Ryja, wyzywamy panów Tuska i Komorowskiego od "żydków" i "bolszewików".
Czy ktoś może myślał, że będzie inaczej???

Prezydenta-Polaka, rozumicie, im Rusek-Tusek z Pucinem zabili. A gdyby zginęli sami Szmajdziński z Karpiniukiem, toby pewnie zabiła ich Opatrzność, no nie?? Sprawiedliwość Dziejowa, Pamięć Przodków, Cienie Ofiar Katynia, by swoją obecnością nie plugawili "święte, bezcenne Mogiły", co?? Ożeż gnidy, jakżem gardzę wami!

===
NIE dla okupacji Krakowskiego Przedmieścia przez PiSiarzy! Starczy już tam "modłów pod Wyszyńskim"! Dajcie nowemu prezydentowi pracować normalnie, bez waszych demonstracji! 

"Początek niszczenia mitu Lecha Kaczyńskiego"? Jakiego, do jasnej cholery, mitu?! Dość nam mitów, chcemy konkretów, kompetencji i pracowitości! Swoje PiSowskie mity zostawcie sobie i jedźcie na śniadanie z chlebem i masłem! Szkoda mi człowieka, szkoda wszystkich towarzyszących prezydentowi ludzi, ale jego obecne miejsce jest w TRUMNIE, a dwóm zdaniom o jego "dokonaniach" miejsce w odległych podręcznikach historii! "Spuścizna duchowa św. Lecha", jego "testament polityczny", "kontynuacja dokonań" - przestańcie wy śmieszyć kur w kurniku! Nie róbcie z ludzi wariatów, lepiej sami się leczcie! 

Sprzątnąć ten krzyż i wyszorować płyty chodnikowe z tego brudu! 

.

Aliens vs. Predator (2005-2010)


"Tusk nie jest godzien mojego szacunku. Zostawił ciało prezydenta RP w ruskiej trumnie", - powiedział rozanielony pan Brudziński. „To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie kupiliście nowych samolotów” - wypunktował Sikorskiego Jarosław Kaczyński. "Którym wejściem będzie wchodził Kaczor? - Tym. - To my spieprzamy tamtym" - odezwała się w Smoleńsku ekipa premiera Tuska. 



Ot, prawdziwa prawica. Tylko ona potrafi się kłócić z taką nienawiścią...


PiSiarze i POjeby, mam was DOŚĆ!!!
Nie ma w was niczego prawego, sprawiedliwego czy obywatelskiego.
Dla mnie jesteście jak Obcy kontra Predator - sami zdecydujcie, kto w tym duecie kim jest.
Niszczcie siebie, ale zostawcie w spokoju kraj, który i tak od lat wygląda, jakby II wojna światowa niedawno się skończyła.


Na pola by Was, nieroby jedne...
.

wtorek, 13 lipca 2010

Kochana Gazeto Wyborcza!



 Przestań już lansować tego Betlejewskiego, z bożej łaski "artystę" od siedmiu boleści! Niech sobie pali stodołę, niech robi rozgłos i smród dookoła siebie, niech sam się spali - będzie to znacznie ciekawsze i skuteczniejsze, niż spalenie jakiejś stodoły koło Tomaszowa Mazowieckiego! 
To, do kurwy nędzy, NIE JEST żadne upamiętnienie, pochylenie się, zreflektowanie się nad tragedią w Jedwabnem. To niesamowity przykład ludzkiej głupoty i obłudy, podszytej niepohamowaną chęcią taniego rozgłosu, zaistnienia w przestrzeni publicznej - kosztem spalonych w Jedwabnem osób. 
To już jest arcyniesmaczne! Ileż można zaśmiecać internet i własne łamy czymś, co jest niewarte jakiejkolwiek uwagi? Po co tak marny i beznadziejny pomysł opisywać tak, jakby to był jakiś symbol??? Jeżeli ma to być symbol, to raczej głupoty narodowej. 

"Co nam to dało", pytacie bez końca, upajając się obrzydliwym widowiskiem? Ależ NIC, POZA SMRODEM I DYMEM W NIEBIE!!! 


Gazeto, kochana, starczy już zasyfiać mi głowę! Nie chcę pasywnie przyglądać się, jak twoi redaktorzy-onaniści wałkują tematy, z nie wiadomo jakich względów tak dla nich atrakcyjne. Przez takich jak Wy wiele osób nie chce myśleć o Jedwabnem wcale. Mam dość, że ktoś żeruje na tragedii, i to z waszą pomocą. Czym jest to lepsze od szabrowników, żerujących na grzebaniu w ziemi Treblinki? 


Ja, osoba myśląca, żądam publicznie: DOŚĆ Betlejewskiego i jego stodoły!!! 


Betlejewski, spal siebie!


niedziela, 11 lipca 2010

Aforyzmy, cz. 10



 Małe miasta tylko wtedy są fajne, gdy zamieszkują je wielcy ludzie. 


sobota, 10 lipca 2010

Aforyzmy, cz. 9



 Najfajniejsza jest przyjemność nie w główce, lecz w głowie. 


wtorek, 6 lipca 2010

Panie Prezydencie Komorowski,

 Panie Prezydencie,
apeluję, by Pan nadał - świadomie i w zgodzie z prawdą - Krzyż Zesłańców Syberyjskich prezydentowi Jaruzelskiemu.

Dziękuję.
.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Do Grzegorza Napieralskiego

Grzegorzu, nie masz i nie będziesz miał łatwego życia. Mamy nowego "fajnego prezydenta" i stare "miłe rządy" niezbyt prawicowej prawicy. Nie zostaniesz liderem opozycji, bo dzisiejszy wynik wzmocni nie Ciebie, lecz Jarosława Kaczyńskiego, którego w krytyce obozu rządzącego nie prześcigniesz.
Ale dasz sobie radę, bo do młodych świat należy. Bądź pracowity, uparty i konsekwentny - a zdobędziesz świat.
.

niedziela, 4 lipca 2010

Bronisław Maria Kaczyńska - moją prezydentem!!!

 Nie ma to jak najsłynniejsi politycy polscy:

Bronisław Kaczyński 

Bronisław Maria Rokita 

Lech Aleksander Kwaczyński 

Grzegorz Wojciech Napierniczak 

Włodzimierz Iljicz Cimoszewicz


piątek, 2 lipca 2010

Grzegorz Napieralski i pewne prognozy polityczne

Z satysfakcją przyjąłem rewelacyjny wynik Grzegorza Napieralskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich 2010. Jak i wielu z nas, zastanawiałem się, jaki ruch wykona Napieralski przed drugą turą. Kalkulacja, zdrowy rozsądek i nieuleganie presjom i manipulacjom sprawiły, że wg mojej oceny Napieralski dokonał jak najbardziej prawidłowego wyboru, nie przekazując "swoich" głosów żadnemu z kandydatów prawicowych.

Najbardziej zdumiewające dla mnie były pełne obłudy manipulacje, wymuszające na Napieralskim określenie się co do zjawiska "IV RP" - tak jakby innych celów ani jemu, ani jego wyborcom nie mogło przyświecać. Jak gdyby wybór Polaka miał zawsze polegać między "III RP" a "IV RP", zaś nic innego by się w ogóle nie liczyło. W pełni zatem zgadzam się z Napieralskim, który nie poddał się i zachował zimną krew. Wyjdzie na tym lepiej, niż można by się było spodziewać.

Jak miałyby się układać stosunki polityczne, gdyby ostatecznie wygrał Bronisław Komorowski? 

Otóż Prawo i Sprawiedliwość zachowałoby pozycję twardej opozycji, z nową mocą atakującą nie tylko rząd, a i prezydenta. Jego "polityka miłości", gdyby była kontynuowana, mogłaby odebrać sympatyków Lewicy, czyli SLD, gdyż retorycznie (choć pewnie i nie merytorycznie) niewiele by się różniła od krytyki rządu i prezydenta ze strony SLD. Lewica nie miałaby szans na zaistnienie w tych okolicznościach jeszcze większej polaryzacji sceny politycznej. Jakiekolwiek niepowodzenie rządzącej partii - PO - nie byłoby już wytłumaczalne wojną między prezydentem a premierem. SLD natomiast nic by w tej sytuacji nie zyskało - gdyż z pewnością nie miałoby szans (a i sensu), by jeszcze zacieklej od PiSu krytykować rządzącą Platformę.

Gdyby prezydentem został Jarosław Kaczyński, sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej. 

1. Jarosław Kaczyński zyskałby władze tyleż prestiżową, co reprezentacyjną, a zarazem czynnie nieskuteczną - paradoksalnie wyniesienie na szczyty władzy oznacza faktyczne osłabienie tego polityka, co może się okazać zbawienne dla Polski.
2. Po wycofaniu się Kaczyńskiego z kierowania Prawem i Sprawiedliwością partia ta straciłaby swój główny napęd. Ktokolwiek stanąłby na czele partii - a pamiętajmy, że najbardziej lojalnych współpracowników Kaczyński z pewnością zabierze ze sobą do Pałacu - nie udźwignie ciężaru bycia szefem PiS. Nieprzypadkowo uważa się, że PiS jest partią wodzowską, której istnienie w ogromnej mierze determinuje autorstwo i przywództwo samego Jarosława Kaczyńskiego.
3. W warunkach rządzącej Platformy Obywatelskiej, wetowanej przez prezydenta Kaczyńskiego, przy równoczesnym osłabieniu PiS, główną siłą opozycyjną miałby szansę zostać Sojusz Lewicy Demokratycznej. W tym celu wskazane byłyby pewne kroki konsolidacyjne SLD z PiS, przy jednoczesnym nieatakowaniu prezydenta.
4. Polacy coraz bardziej niechętnie byliby nastawieni wobec jeszcze mniej sprawnych rządów znudzonej wszystkim Platformy Obywatelskiej. W tej sytuacji nowy, świeży projekt państwowy autorstwa SLD miałby zwiększone szanse na poparcie wyborców.

Zatem, jak widzimy, przy wygranej Jarosława Kaczyńskiego Lewica zyskuje w takich oto kategoriach:

1. Marginalizacja pozbawionego przywództwa PiS
2. Nieskuteczność rządów PO, blokowanych przez prezydenta
3. Urośnięcie do rangi głównej partii opozycyjnej.

Tym samym, życie polityczne w Polsce przestanie obracać się dookoła coraz bardziej nużącej walki dwóch partii konserwatywnych, wykorzystujących cokolwiek iluzoryczne podziały wewnątrz-prawicowe, i nabierze dynamiki właściwej innym krajom Europy, gdzie tradycyjne podziały polityczne w dalszym ciągu cechują nie prawicę zwykła z ultraprawicą pseudolewicową, a mniej czy bardziej "rozgarnięte" siły prawicowe z mniej czy bardziej prorynkową lub prospołeczną lewicą.

Ot wtedy wybory polskie będą prawdziwe, a nie udawane.
Chciałbym w to wierzyć.

.