środa, 25 kwietnia 2012

Psolidarność


 -- to "Solidarność", która zeszła na psy.

.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Owczy pęd


Każdy człowiek posiada swoją własną górną granicę autoaktualizacji w otaczającym świecie, tzw. szklany sufit, wyżej którego skoczyć nie jest w stanie. Brak takowych autoaktualizacji jako takich, czy też bardzo niski ich sufit, skutkuje zostaniem człowiekiem wykluczonym, "wczorajszym", niedostosowanym do wymogów świata.

Spróbujcie nie korzystać przez pół roku z internetu, nie zaglądać do salonów telefonii komórkowej, nie odwiedzać Media Marktu i innych podobnych sklepów. Po ponownym odwiedzeniu i zobaczeniu będziecie w szoku, gdyż okaże się, że rozwój techniczny w międzyczasie tak dalece poszedł do przodu, że musicie nieźle nadrabiać zaległości. Nowe urządzenia, formaty, trendy i możliwości. Nowe kierunki rozwoju. Nowe technologie. Jeżeli nie pilnujecie na bieżąco rozwoju technologii, promocji, rynku sprzedaży, zostaniecie wykluczeni, i to na własne życzenie. W mig zostaniecie "rozbitkami po PGRze".

Pokolenie naszych babć do samej ich śmierci miało problem z posługiwaniem się spłuczkami w kiblu i regulacją piecyków gazowych. Nie wierzycie? Wasza babcia taka nie była? To popytajcie znajomych.

Pokolenie naszych mam zatrzymało się na etapie obsługi adapteru, kolokwialnie zwanego "gramofonem". Ewentualnie telewizora z gałką do przełączenia kanałów. Magnetofon video, odtwarzacz CD, a czego lepiej podstawowy komputer - to są przeszkody nie do przeskoczenia, i pewne wyjątki nie są miarodajne.

Dosłownie kilka lat temu pewien były mój nauczyciel od muzyki przegrał całą swoją kolekcję winylów na kasety. Wydawało mu się (!), że kasety - to ostatnie słowo techniki, pozwalające utrwalić muzykę na wieki. I ot siedział biedaczyna całe wakacje, zgrywając w trybie żywego odtwarzania kilkaset swoich płyt na nie wiadomo gdzie i jakim cudem kupione setki kaset. Toż w roku 2009 trzeba było się postarać, by gdziekolwiek te kasety znaleźć i kupić! Ale problem polegał na tym, że owe kasety - to ostatnia rozpoznawalna przez tę osobę "nowinka" techniczna. Cała reszta - minidyski, CDromy, DVD, nie mówiąc o innych nośnikach - to już dział czarnej magii. Tak więc najpierw zainwestował w kasety, a potem siedział, zgrywał, wreszcie płyty swoje oddał komuś za darmo, bo przecież muzykę miał na zawsze utrwaloną dla wnuków... Męczył się z tymi kasetami, ręcznie je opisywał, co tam jest zgrane... Potem nie mógł tych kaset słuchać, bo weź no znajdź na takiej kasecie swój ukochany utwór, nagrany gdzieś "w drugiej połowie strony B"... A potem zmarł. A przed tym ktoś mu pokręcił palcem przy skroni i powiedział, że te kasety "umrą" wcześniej, niż winyle... A jak nie umrą, to i tak jakość nagrania się pogorszy, taśma się rozmagnetyzuje i rozciągnie, warstwa nośna się osypie, a przede wszystkim, jak "pójdzie" mu magnetofon, to niebawem nowego takiego już nie kupi... I tego ten niedzisiejszy człowiek nie był w stanie wytrzymać.

Bo kiedyś zarówno winyle, jak i lodówki, kupowało się raz na całe życie. To wszyscy jeszcze wiemy, odwiedzając naszych dziadków, prawda? I nie chodzi tu o PRL, o komunizm. Tylko o kulturę konsumpcji, o rolę konsumpcji w życiu człowieka.

I jak tu pozostać "dzisiejszym", jak się nie opóźnić, jeżeli wystarczy kilka miesięcy niepilnowania ruchów rynku, by potem czuć się jak niedo-wymarłym mastodontem? Jak tu nie wymieniać co pół roku komórki, skoro, jeżeli nasz stary telefon sprawnie nam służy przez 4-5 lat, to kolejnej najprostszej kupionej komórki po prostu nie będziemy w stanie obsłużyć?

Ja osobiście cały czas próbuję trzymać rękę na pulsie, choć mało mnie to wszystko interesuje. Ale nie jest przyjemnym w wieku 30+ czuć się niczym babcia z PGRu, która nie radzi sobie z podstawowym wyposażeniem domu, bytu, życia. Nie jest to miłe - trzymać w ręku nowy telefon i móc (a tak samo chcieć) używać zaledwie 20% jego opcji, jego możliwości, jego zawartości. I jak tu nie zostać wykluczonym? Zatem studiuję nowości, czytam opisy, by wiedzieć, co i jak się nazywa, co czemu służy. Bo za 10 lat tworzona dzisiaj terminologia opanuje świat zupełnie. Nie sprawdzisz dzisiaj, co dokładnie oznacza ten czy tamten "blu-ray", i czemu on służy - za kilka lat w ogóle nie będziesz wiedział, na czym życie polega. Nawet nie zauważysz, jak to, co dla ciebie jest dziś "nowoczesnym rozwiązaniem", wyląduje w koszu, zniknie z półek sklepów "nie dla idiotów", a co gorsze - z pamięci ludzi i umysłów tych, z kim przyjdzie się komunikować. Zostaniesz "dziadem" zawczasu. Ewolucji wszak nikt jeszcze nie odwoływał. Naturalnego resetu mózg ludzki nie posiada - więc ciągłość musi być.

Jak można sobie pozwolić nie zapisać się do Facebooka, do Google+, do youtube? Przecież tam są "wszyscy". Ci, których tam nie ma, nie istnieją. To wyrzutki społeczeństwa, które na własne "życzenie" wybrały sobie życie w getcie. Jeżeli chcesz istnieć - bądź, jak wszyscy. Nieobecni nie mają racji, ani prawa głosu.

Więc jestem. I tu, i tam. Ale napawa mnie to obrzydzeniem. Wyłączyłem wszystkie powiadomienia, ale miłe służby i tak sobie nie odpuszczają przypominań o sobie. Oznaczam je jako spam, usuwam, ignoruję, ale i tak nikogo to nie zraża.

Bo przecież nie chodzi o moje drogocenne towarzystwo, prawda? Nie chodzi o to, bym się poczuł doceniony i mile widziany? Chodzi o wciśnięcie mi kolejnej porcji reklam i produktów, chodzi o kolejne wyłudzenie ode mnie pieniędzy czy to na jedną, czy to na inną głupotę/promocję/grę itp. Chodzi o to, że, cokolwiek napędza cywilizację i rozwój techniczny, służy przede wszystkim do zbicia forsy. To samo - w przypadku aplikacji, aktualizacji, dostępu do internetu, nowych "możliwości" naszych komórek, lodówek, pralek, komputerów, tabletów, odtwarzaczy multimedialnych... Do tego zbicia forsy dochodzi jeszcze inwigilacja, totalna kontrola, znana dotąd "namacalnie" jedynie z filmów s.f.

Ale każda akcja napotka kontrakcję. Już teraz słychać poważne głosy, zatroskane zatraceniem prywatności. Wreszcie powstanie przeglądarka niezapisująca dane, serwis pocztowy nieemitujący reklamy, skutecznie będą blokowane serwisy pieprzonego google'a, nie mniej pieprzonego yahoo, yandexa i innych dzisiejszych "mocnych". Powstaną kompleksowe rozwiązania, które skutecznie zablokują dzisiejszych rynkowych rekinów.

Banda kretynów, płynąca dziś z prądem, wrzucająca zdjęcia na facebooka czy NK - to tylko mięso armatnie. To biomasa, służąca eksperymentowaniu, testowaniu na niej nowych sposobów na biznes, na inwigilację, na wywieranie wpływu, służąca wyciskaniu z niej nowych pieniędzy.

A przeżyją tylko nieliczni.


sobota, 21 kwietnia 2012

Najnowsza teoria smoleńska



Rozpracowałem nową teorię Zamachu Smoleńskiego, którą szczegółowo opiszę w mojej najnowszej książce pt. 

"Stan smoleński: dlaczego? 
Czyżby dlatego, że...?
A może jednak nie? 
NON POSSUMUS!" 

Teoria ta mówi o tym, że zamach na Wielkiego Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zorganizowały polskie środowiska kresowo-wołyniackie, z Siemaszkami i Isakianem "Zaleskim" na czele. 

Jak wiadomo, pop Isakowicz, w rzeczywistości Tadeos Isakian (Թադեոս Իսակյան, pseudonim "Zaleski") z heretyckiego monofizyckiego "kościoła" ormiańskiego został potajemnie oddelegowany przez światowy spisek Ormian do Kościoła Rzymskokatolickiego w celu jego rozbicia od wewnątrz - poprzez udawanie księdza rzymskokatolickiego i działalność agenturalną. 
Ale to jest tylko część Prawdy. 

Naszego Prezydenta zabito dlatego, że za wszelką cenę pragnął porozumieć się z prezydentem Ukrainy Juszczenką, uznając w tym celu "jakieś rzekome mordy cywilnej ludności ukraińskiej przez AK i inne polskie środowiska [...] w latach 1944-47". Niestety, w ten sposób naraził się wołyńsko-kresowiackiej masonerii, pragnącej okrutnej zemsty na Ukraińcach za działalność UPA, rzeź wołyńską i "ogólne niepoddawanie się próbom ucywilizowania i zaprowadzenia pokoju (pacyfikacji) wśród hord tych barbarzyńców w latach Międzywojnia". 

Prezydent Rzeczypospolitej Kaczyński jak nikt inny rozumiał konieczność porozumienia ponad podziałami z Ukraińcami, gdyż pragnął prześcignąć w tym zakresie sukcesy swojego poprzednika Kwaśniewskiego. 
Jego sukcesy były więc o wiele bardziej spektakularne, niż pseudo-sukcesy komunistycznego pseudo-prezydenta. Niestety, naraził się tym samym mafii kresowej, która wydała na niego wyrok. Ryzykowała bowiem utratę unijnego dofinansowania swojej działalności, przydzielanego jej przez Centralę Masonerii Europejskiej w Brukseli w ramach Programu Współpracy Transgranicznej w latach 2007-2013

Wyrok wykonano 10 kwietnia 2010 roku. 

Jeżeli ktoś jeszcze nie zgadł, kandydatem na urząd Prezydenta RP od mafii wołyńsko-kresowej był Grzegorz Napieralski. 

Lecz Naród Niepodległej Rzeczypospolitej, będąc założycielem Instytutu Myśli Lecha Kaczyńskiego, nie dał się omamić mafijnym obietnicom. 

O współpracy Jarosława Kaczyńskiego z mafią kresową, jego czynnej roli w egzekucji, aroganckim starcie w wyborach prezydenckich - w mojej kolejnej książce. 

.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Zawartość Ratzingera w Ratzingerze

 
"Jan Paweł II miał przy sobie współpracowników, którzy pomagali mu znacznie lepiej niż Benedyktowi XVI pomaga jego otoczenie. Wojtyła miał chociażby Ratzingera, a dziś trudno zobaczyć jakiegoś Ratzingera przy Ratzingerze" - mówi watykanista włoskiego dziennika "Il Giornale".

I to prawda. Trzeba było zostawić przy sobie Dziwisza. Albo zrobić z Dziwisza papieża - wtedy Ratzinger trwałby przy nim w roli Ratzingera, nawet jeżeli nie jest do końca do niego podobny.

Jedno nie ulega wątpliwości: gdyby Benio-16 rządził kolejne 27 lat, na tym bezrybiu z całą pewnością pojawiłyby się z biegiem czasu jakieś raki. Kolejni Dziwisze i Ratzingerowie. Co więcej, nawet jakieś planktonowe "pokolenie B-16" by się ukształtowało.

Ciężko, oj ciężko jest rządzić duszami, gdy się wie, że się jest przejściowo-tymczasowym...

Kum ba yah, my Lord, kum ba yah!
.

środa, 11 kwietnia 2012

Nacja Judaszy

 
Polski katolicyzm jest przerażający. Im go więcej, tym go mniej.
Okazuje się, że rodacy, wyjeżdżając na pracę do Niemiec, Austrii, Szwajcarii, masowo wypierają się swojej wiary, byleby tylko zaoszczędzić swoje 30 srebrników (wg kursu NBP - kilka lub kilkanaście euro miesięcznie) obowiązkowego w tych krajach podatku na kościół.

Masowo więc zostają ateistami i mają te swoje srebrniki, ciesząc się, jak doskonale wykiwali wszystko i wszystkich i jak bardzo roztropni są...

Problem zaczyna się w momencie, gdy w kraju trzeba ochrzcić dzieciaczka, wyprawić córcię na pierwszą komunię, wziąć ślubik lub pogrzebać ojczulka. Raptem się okazuje, że obcy urząd finansowy... zgłosił do ojczystej kurii lub parafii naszą apostazję! Co za niefart... a przecież ma być, jak u ludzi! Welonik, kwiatuszki, prezenciki, kopertki, wszystko po bożemu, tak by sąsiedzi widzieli, jaki to rozmach i lot mamy, jak oto bardzo się dorobiliśmy się na obczyźnie... I jak tu bez pierwszej komunii, gdy cała klasa niczym stado baranów do niej przystępuje, jak tu bez prezentów, bez imprezy? Co ludzie powiedzą? Przecież wyrzekliśmy się wszystkiego "na niby", a teraz znów ma być po bożemu, jak u wszystkich! Bo przecie tacy z nas ateiści, jak i katolicy!

Kościół jak na razie traktuje te wyrzeczenia z przymróżeniem oka, pamiętając z pewnością, jak to jego własny założyciel, pierwszy papież Piotr (Święty Wielki Pierwszy Doskonały, niemal tak samo jak nasz Wojtyła) trzykrotnie wyrzekał się Chrystusa "na niby". To jest zresztą o ile ciekawszy, by nie powiedzieć, ważniejszy "grzech pierworodny", niż ten, o którym ten sam kościół nam maluczkim prawi. Jak w końcu się ma zjedzenie głupiego jabłka "wbrew woli boga" wobec wyrzeczenia się przez "pierwszego wśród równych" apostoła samego p.t. Zbawcy, Odkupiciela, Nauczyciela, Syna Ojca i bóg tam jeszcze wie kogo!!! Nijak, nieprawdaż?!

Więc kościół niby wie o niby-apostazjach, ale nic niby sobie z tym nie robi. Bo po co? Polaczki wrócą ze zmywaków i nocników i mają nadal wykonywać swoje obowiązki liczbowo-procentowe, sprawiając, że w tym kraju jest 106.89% katolików. W tym oto celu na mocy nadanej Nam przez Ducha Świętego, uznajemy apostazję za nieważną! To nic, że była całkowicie dobrowolna. Istniejące kruczki prawne pozwolą tak ją zinterpretować, by udać, że nic takiego nie było. Dodatkowe 10 zdrowasiek od osoby, wsparte rzutem na tacę, załatwią sprawę definitywnie.

I tylko jedna rzecz gdzieś tam niepokoi szefów polskiego kościoła... Co wybierze ów pobożny, bogobójny naród, walający się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i całujący kawałki szczątków Wojtyły w każdej osiedlowej parafii, gdy rząd wprowadzi podatek na kościół? Co on wybierze? Kilkadziesiąt złotych w kieszeni, czy możliwość dumnej prezentacji nowej fryzury, kapelusza, torebki przed sąsiadkami?

Obawiam się, że żaden książę Kościoła tego nie wie - ale czas się bać, waszmoście! To przecież WYście tych judaszy wychowali!

Amen.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Kara za pychę

  
Dlaczego uważam, że ani nie był to zamach, ani nie stoją za tym Rosjanie?
Nie dlatego, że ich lubię.
Ale dlatego, że wiem: oni są maksymalnymi pragmatykami. Absolutnie ich nie stać na jakieś gesty, zrywy, zaś wszystko, co robią, do kogo się uśmiechają lub kogokolwiek zapewniają o swojej przyjaźni, uwarunkowane jest tylko i wyłącznie możliwymi zyskami i wpływami.

Rosjanie odnoszą się do Polski z grubsza pogardliwie. Nie jest to kraj warty ich uwagi, nie jest on ani zbyt egzotyczny, ani zbyt zamożny. Nie odczuwają wobec Polski kompleksu niższości, wręcz odwrotnie. Postrzegają Polskę jako całkowicie niesamodzielne terytorium służalczo podległe USA. Polska nie wchodziła ani nie wchodzi w krąg ich zainteresowań politycznych, zaś jej rola w polityce zagranicznej Rosji po zbudowaniu Nord Streamu zmalała jeszcze bardziej.
Ktokolwiek by ni był prezydentem tego małozamożnego, niesuwerennego kraiku, nie stwarza dla Rosji żadnego zainteresowania, żadnego niebezpieczeństwa. Czy prezydentem Polski byłby jakiś Juszczenko, Achmadineżad lub Obama - postrzegany byłby jako mniej czy bardziej głośna szczekaczka. W żaden sposób Polska nie mogłaby skutecznie zablokować potrzebne Rosji inicjatywy i porozumienia gospodarcze, bo wystarczy choćby odrobinę wiedzy, a mniej romantyzmu, by wiedzieć, że gdzie są sprzedawca, kupiec, towar i pieniądz w portfelu - tam zawsze będą kręcić się interesy, i żadne reytanowanie, blokowanie, przyjęcie deklaracji i apeli nic nie zmieni. Zbyt mocne jest parcie na kasę, na interesy, zbyt kucym listkiem figowym jest deklarowana europejska solidarność, dbanie o prawa człowieka, o jakość demokracji itp.

Rosjanie nie mieliby żadnego powodu, by zabijać prezydenta Kaczyńskiego. Jego retoryka, wymierzona w Rosję, nigdy raczej nie wzbudzała politowania tej ostatniej, najwyżej tylko ubaw. Rosja, w odróżnieniu od samego prezydenta Kaczyńskiego, zawsze ze wszystkimi potrafiła się dogadać i miała swoich agentów wpływu w większości starych i nowych demokracji na tej planecie, samej Polski nie wyłączając (niech ktoś wreszcie się przyjrzy działalności Waldemara Pawlaka!).
I oto ta zabawna szczekaczka, mająca największe problemy z własnym stolcem i z własnym premierem, miałaby zostać celem zamachu? Cóż za niedorzeczność...

Do tego Rosjanie świetnie wiedzieli: prezydentura tego człowieczka dobiega końca, a szanse, że zostanie on wybrany ponownie, były mniej-więcej takie same, jak szanse na reelekcję Wiktora Juszczenki w jego własnym kraju. "Mniej, niż zero".

Nie było dla Rosjan tajemnicą również i to, jak słabym, przereklamowanym prezydentem był Kaczyński. Jak słabym był cieniem swojego brata. Gdyby Rosjanie myśleli przyszłościowo i chcieliby "czynnie" wpłynąć na stany polskich elit politycznych, doczekaliby się, aż międzynarodowy pociąg relacji Warszawa-Smoleńsk z Jarosławem Kaczyńskim na pokładzie wjedzie w ich przestwory. Wówczas nieznani chuligani mogliby przypadkowo ułożyć na szynach trochę cegieł i chrustu.

Paradoksalnie, rolę Rosjan w wydarzeniu "Smoleńsk-2010" można porównać do roli Sowietów w Warszawskim Powstaniu. Chcecie - walczcie, nie chcecie - nie walczcie, odpowiedzialność ponosicie sami, naszej pomocy się nie doczekacie, bo niby za jakie "zasługi" i w jakim celu mamy wam pomagać? Wykrwawicie się na własną odpowiedzialność i - co więcej - na własne życzenie.
Tak i tutaj. Nikt Kaczyńskiego do Rosji nie zapraszał. Skoro chce lecieć - niech leci, zabraniać nie będziemy. Żadnych prezydentów, kwiatów, dywanów i orkiestr na lotnisku. Rozpieprzył się - no cóż, trudno. Przylecieli, naśmiecili, narobili bałaganu, kupę problemów, a teraz jeszcze mają pretensje.

Korzystając z okazji, tak samo jak i po powstaniu, Polacy zaczynają narzekać: "nie pomogli, nie wsparli, a nawet niechlujnie przeprowadzili sekcję zwłok". Może Rosja powinna wystawić rachunek Polsce za przeprowadzone operacje i dochodzenie? To wówczas możliwa będzie reklamacja "na podstawie paragonu". A tak - jakie pretensje?

I przecież wcale się nie utożsamiam z Rosją ani z jej zachowaniem choćby w sprawie Smoleńska. Jednak widzę jasno: gdyby to rzeczywiście miał być zamach, działania Rosji byłyby już po katastrofie całkowicie inne. Byłoby coś, co całkowicie by się różniło od tradycyjnej rosyjskiej "pragmatycznej bylejakości", którą obserwujemy również w przypadku zachowań postsmoleńskich (sekcja zwłok, ochrona miejsca katastrofy itd.).

Nie, Rosja po Smoleńsku pozostaje po prostu sobą. Co ciekawe, Polska również pozostaje sobą, gdyż widać, że ani ułańska fantazja prezydentów / pilotów nie została ujarzmiona, ani beznadziejnie przegrane, potopione we krwi powstania niczego Polaków nie nauczyły. Pozostają na swoim miejscu cyniczna obojętność jednej strony i pretensje drugiej.

Jeżeli ktokolwiek pragnąłby takiego właśnie zamachu, należałoby go szukać nie w Rosji, lecz w samej Polsce.

Co uczynia wersję o zamachu całkowicie już nierealistyczną.

Pamiętamy znane powiedzenie: "ciężko odchodzić, ale jeszcze ciężej pozostawać".
Ukryty w nim jest głęboki sens. Rzeczywiście, łatwiej jest odjeżdżać, niż pozostawać na peronie i machać w ślad chustą lub ręką, biegnąc za oddalającym się oknem pociągu / autobusu.
A jeszcze ciężej jest, gdy żegnamy nie tylko bliską, ukochaną osobę, a połowę siebie samego.

Pod tym względem katastrofa smoleńska niewątpliwie najbardziej dotyczy Jarosława Kaczyńskiego.

I tu wypada zastanowić się nad jej wymiarem symbolicznym.

Dla mnie jej wymiar jest jednoznaczny - to poskromienie Jarosława Kaczyńskiego. Małego człowieczka o ogromnej pysze, który za wszelką cenę zapragnął rządzić tym krajem. Człowieczka, który w drodze do władzy nie przejmował się nikim i niczym. Który ubzdurał sobie, że jest godny być premierem, prezydentem, kimkolwiek tam jeszcze.

Jarku - to jest kara dla Ciebie. Kara nie od Rosjan, lecz od Losu, nazywanego przez niektórych bogiem. Ten oto "bóg" poszedł drogą Stalina, gdyż, by pokarać Cię najdotkliwiej jak tylko jest możliwe, poświęcił życie 95 innych osób. Widocznie, uznał, że ofiara była warta swego celu. Paryż wart był mszy... Gdzie drwa rąbili, tam wióry leciały...
Lecz ty tego nie zrozumiałeś. Nadal pchasz się na najwyższe urzędy, choć wiesz, że już za chwilę zostaniesz sam jak palec. Kota już nie ma, mama jeszcze jest... Jest niby jeszcze bratanica, ale, postawiona przez ciebie przed koniecznością wyboru między stryjem a małżonkiem, wybierze raczej ojca swojego dziecka, jakimkolwiek by nie był. Jeżeli jest normalna, oczywiście.

Tak - to ciebie uważam za winnego śmierci twojego brata, a pośrednio - i wszystkich pozostałych. Bo twój brat zawsze był zakładnikiem twojej niepohamowanej ambicji. Nie był doskonały w tym co robił, nie był nawet dobry - ale nie był cynikiem, nie szedł po trupach, nie uczynił z całego kraju zakładniczki swoich kompleksów. Cała jego osobista ambicja wyraziła się w odmeldowaniu tobie "wykonania zadania".

Jarosławie Kaczyński: to, że nawet po tym znaku losu ty nadal brniesz w swoją pychę, planując kandydowanie na urząd prezydencki, oznacza, że śmierć brata bliźniaka niczego cię nie nauczyła. Zmuszasz do myślenia, że nawet tego nieszczęsnego swojego brata traktowałeś instrumentalnie.

To się jeszcze na tobie zemści.

.

Z biegiem czasu...


 
Kiedy przeżywaliśmy kolejne narodowe histerie - w kwietniu 2005 i kwietniu 2010 - zastanawiałem się, jak będę oceniać po latach wydarzenia, postacie, reakcje...
Nie ukrywam, że tak samo jak i innych, ogarniało mnie przerażenie, rozpacz, strach przed utratą kogoś ważnego. Media podsycały moje emocje, epatowały kiczem, ztabloidyzowały odbiór wydarzeń. Cały otaczający nas świat w trzy miga zamienił się w żółto-czarną lub czarno-czerwoną stronę "Faktu", żałoby narodowe posypały się niczym z automatu...

Bałem się, że po latach, jak to zwykle bywa, obiekty tamtejszych wydarzeń ulegną jakiejś romantyzacji, idealizacji, nabiorą cech zupełnie niedostrzeganych za życia. Ciężko będzie ocenić na trzeźwo, co było dobre, a co było złe. Człowiek zwykle lepiej zapamiętuje dobre cechy, niż złe, więc zastanawiałem się, czy nie będę sobie po latach "płakał po papieżu" i uważał Kaczyńskiego za męża stanu...

Nic z tych rzeczy.

Po Wojtyle pozostało... uczucie niesmaku. Niesmaku po kiepskiej sztuce, po tanim odpuście, po kościelnym festynie z rozśpiewanymi siostrami, rozmodlonymi księżmi, kremówkami, górolami, barkami, Ludźmierzami, Fatimami i siostrami Faustynami. Niesmaku po tandecie, po głupocie, po Czesiach Dźwigajach i tych sryliardach wykreowanych "świętych", tak żeby każda parafia miała co najmniej jednego na własność. Niesmaku po totalnym płytkim uzewnętrznieniu całej strefy sacrum, po bezmyślnym ekumenizmie na poziomie ckliwych piosenek z Taize, śpiewanych pod gitarkę do "Boga" w przerwach między seksem na stogu siana.

Wojtyła urządził nam kilkudziesięcioletnią wiejską szopkę zamiast pontyfikatu - i to po tym, jak jego poprzednika otruto za próbę zaprowadzenia porządku w kościelnych finansach. Nie, to nie fabuła "Ojca chrzestnego", to niestety przykra prawda! Po czymś takim dostaliśmy kiepskiego aktora i jeszcze kiepściejszego poetę, klepiącego tandetę przez dwadzieścia parę lat, za to całkowicie wygodnego dla "świętych" przekrętasów od kościelnych finansów! Toż go nikt i nie tknął! Lucianiemu już po miesiącu podano przyprawioną herbatkę, a ten, o, puścił się w wojaże po planecie! Pasterz-rybak od siedmiu boleści...

Natomiast Kaczyński...
Nie, absolutnie nie przybyło mojej do niego sympatii. Nie umiem powiedzieć, czy gorszym prezydentem był Wałęsa, czy Kaczyński, ale samo to, że takie "ichmości" wybierane są na najwyższy urząd państwowy, budzi odrazę.
Czy Kaczyński obrósł w mity? Nie, na szczęście, zachowałem przytomność, więc cień współczucia, która mi się wykreowała tuż po jego śmierci, uległa rozsianiu. Z pustego i Salomon nie naleje, więc trudno mi uznać jakieś zasługi, których po prostu nie było. A że muzeum Powstania Warszawskiego tak jakoś średnio mnie obchodzi, to nawet tą jedyną, bezsprzeczną zasługą Kaczyńskiego nie umiem przykryć całej jego nieatrakcyjnej nagości.
Dodatkowo nie umiem jakoś zapomnieć tego, kto wsadził 96 ważniejszych w kraju osób do jednego starego radzieckiego samolotu. O ile pamięć mnie nie myli, był to właśnie Lech Kaczyński. No nic za to nie mogę, chyba tylko wzruszyć ramionami... Tak już to bywa, gdy taki nadęty udaje prezydenta...

No i pozostała jeszcze ta polska hańba - ta walka pod krzyżem, o krzyż, za krzyż, jak zwał tak zwał. Ta zbiorowa histeria ciemnego ludu, umiejętnie podgrzewana przez media i co bardziej zainteresowane osoby. Słomiany zapał chyba już minął i nic już nie zaśmieca zabytkowych widoków Krakowskiego Przedmieścia. Pewnie, przypadkowa trumna zawsze pozostanie na Wawelu, ale przynajmniej krucyfiksów pod pałacem nie będzie. Tyle dobrego...

Pozostanie nam tylko jeszcze wykopanie z ziemi wszystkich polityków i sympatyków prawicy, w celu sprawdzenia, czy oby denaci mieli tylko po jednej wątrobie w zestawie. (Aż się boje pomyśleć, co będzie, gdy się okaże, że wątroba jest przesadnie pomarszczona...)

PS. Dlaczego zawsze, gdy rozmawiam z osobą chorą na prawicowość paranoidalną sympatykiem prawicy, mój rozmówca prędzej czy później zaczyna mówić o Wojtyle, Kaczyńskim i Smoleńsku?
Dlaczego żaden lewak nie gada ze mną o Leninie, Marksie czy Pol Pocie? Ani o Fidelu, ani o Kimie? Ani nawet o Kwaśniewskim?

Na nieszczęście dla prawicowców - prawicowość nie jest chorobą zaraźliwą. Owszem, przekazywana jest genetycznie, ale nie jest zaraźliwa. Jakże bardzo Wam współczuję :) Wiem, jesteście przez to nieszczęśliwi :)

.

sobota, 7 kwietnia 2012

Dzień wolny od Chrystusa


 
Dziś wreszcie nadszedł ten "dzień jeden w roku", kiedy Chrystus ani się rodzi, ani męczy, ani wisi, ani się unosi w niebo, ani chodzi po wodzie, ani pędzi bimber.

Dzisiaj Chrystusa nie ma!

Poczujmy się przez chwilę wolni!

Wesołych świąt!

Jutro kościelna katarynka zacznie nawijać od nowa.

.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Historia jubileuszowa, z życia wzięta





Powyższe zdjęcia przedstawiają Naczelnego Arcyszamana hominidów wraz z Boginią Pramatką. Bogini na załączonych obrazkach występuje z nieślubnym dzieciakiem - niczym zagorzała feministka, nie przejmująca się konserwatywną opinią publiczną.

Lecz bachorek nie zawsze naruszał intymność modłów arcykapłana... Równie częste bywały sesje z boginią tête-à-tête:



Naczelna Bogini tak bardzo obdarzyła swą łaską Pierwszego Szamana, że zupełnie zapomniała o dotychczasowych swych wybrańcach - człowieku i ptaszku - a stopień Jej zbliżenia się z arcykapłanem stał się przedmiotem burzliwych [p]omówień na wykopie i pudelku:


Nie wiemy nic na temat reakcji cieśli, którego swymi względami obdarzyła Bogini. Natomiast gołąbek obojętnym nie pozostał: przy pierwszej z rzędu okazji celnie zaatakował Arcypasterza strzałem prosto z du...szy:


Strzelił tak skutecznie, że dziś możemy oglądać Umiłowanego Ojca jedynie w postaci figury woskowej, tryumfalnie podróżującej po Meksyku:


Ot wam. Niestety, miłość bogini - to jeszcze nie wszystko, co potrzebne jest do szczęścia. Musimy żyć w symbiozie z naturą, a ptaki i owady mają wcale nie mniej do powiedzenia, co ssaki.

No... chyba że nigdy nie mieliście okazji być w Meksyku!

Amen.

.