wtorek, 10 kwietnia 2012

Z biegiem czasu...


 
Kiedy przeżywaliśmy kolejne narodowe histerie - w kwietniu 2005 i kwietniu 2010 - zastanawiałem się, jak będę oceniać po latach wydarzenia, postacie, reakcje...
Nie ukrywam, że tak samo jak i innych, ogarniało mnie przerażenie, rozpacz, strach przed utratą kogoś ważnego. Media podsycały moje emocje, epatowały kiczem, ztabloidyzowały odbiór wydarzeń. Cały otaczający nas świat w trzy miga zamienił się w żółto-czarną lub czarno-czerwoną stronę "Faktu", żałoby narodowe posypały się niczym z automatu...

Bałem się, że po latach, jak to zwykle bywa, obiekty tamtejszych wydarzeń ulegną jakiejś romantyzacji, idealizacji, nabiorą cech zupełnie niedostrzeganych za życia. Ciężko będzie ocenić na trzeźwo, co było dobre, a co było złe. Człowiek zwykle lepiej zapamiętuje dobre cechy, niż złe, więc zastanawiałem się, czy nie będę sobie po latach "płakał po papieżu" i uważał Kaczyńskiego za męża stanu...

Nic z tych rzeczy.

Po Wojtyle pozostało... uczucie niesmaku. Niesmaku po kiepskiej sztuce, po tanim odpuście, po kościelnym festynie z rozśpiewanymi siostrami, rozmodlonymi księżmi, kremówkami, górolami, barkami, Ludźmierzami, Fatimami i siostrami Faustynami. Niesmaku po tandecie, po głupocie, po Czesiach Dźwigajach i tych sryliardach wykreowanych "świętych", tak żeby każda parafia miała co najmniej jednego na własność. Niesmaku po totalnym płytkim uzewnętrznieniu całej strefy sacrum, po bezmyślnym ekumenizmie na poziomie ckliwych piosenek z Taize, śpiewanych pod gitarkę do "Boga" w przerwach między seksem na stogu siana.

Wojtyła urządził nam kilkudziesięcioletnią wiejską szopkę zamiast pontyfikatu - i to po tym, jak jego poprzednika otruto za próbę zaprowadzenia porządku w kościelnych finansach. Nie, to nie fabuła "Ojca chrzestnego", to niestety przykra prawda! Po czymś takim dostaliśmy kiepskiego aktora i jeszcze kiepściejszego poetę, klepiącego tandetę przez dwadzieścia parę lat, za to całkowicie wygodnego dla "świętych" przekrętasów od kościelnych finansów! Toż go nikt i nie tknął! Lucianiemu już po miesiącu podano przyprawioną herbatkę, a ten, o, puścił się w wojaże po planecie! Pasterz-rybak od siedmiu boleści...

Natomiast Kaczyński...
Nie, absolutnie nie przybyło mojej do niego sympatii. Nie umiem powiedzieć, czy gorszym prezydentem był Wałęsa, czy Kaczyński, ale samo to, że takie "ichmości" wybierane są na najwyższy urząd państwowy, budzi odrazę.
Czy Kaczyński obrósł w mity? Nie, na szczęście, zachowałem przytomność, więc cień współczucia, która mi się wykreowała tuż po jego śmierci, uległa rozsianiu. Z pustego i Salomon nie naleje, więc trudno mi uznać jakieś zasługi, których po prostu nie było. A że muzeum Powstania Warszawskiego tak jakoś średnio mnie obchodzi, to nawet tą jedyną, bezsprzeczną zasługą Kaczyńskiego nie umiem przykryć całej jego nieatrakcyjnej nagości.
Dodatkowo nie umiem jakoś zapomnieć tego, kto wsadził 96 ważniejszych w kraju osób do jednego starego radzieckiego samolotu. O ile pamięć mnie nie myli, był to właśnie Lech Kaczyński. No nic za to nie mogę, chyba tylko wzruszyć ramionami... Tak już to bywa, gdy taki nadęty udaje prezydenta...

No i pozostała jeszcze ta polska hańba - ta walka pod krzyżem, o krzyż, za krzyż, jak zwał tak zwał. Ta zbiorowa histeria ciemnego ludu, umiejętnie podgrzewana przez media i co bardziej zainteresowane osoby. Słomiany zapał chyba już minął i nic już nie zaśmieca zabytkowych widoków Krakowskiego Przedmieścia. Pewnie, przypadkowa trumna zawsze pozostanie na Wawelu, ale przynajmniej krucyfiksów pod pałacem nie będzie. Tyle dobrego...

Pozostanie nam tylko jeszcze wykopanie z ziemi wszystkich polityków i sympatyków prawicy, w celu sprawdzenia, czy oby denaci mieli tylko po jednej wątrobie w zestawie. (Aż się boje pomyśleć, co będzie, gdy się okaże, że wątroba jest przesadnie pomarszczona...)

PS. Dlaczego zawsze, gdy rozmawiam z osobą chorą na prawicowość paranoidalną sympatykiem prawicy, mój rozmówca prędzej czy później zaczyna mówić o Wojtyle, Kaczyńskim i Smoleńsku?
Dlaczego żaden lewak nie gada ze mną o Leninie, Marksie czy Pol Pocie? Ani o Fidelu, ani o Kimie? Ani nawet o Kwaśniewskim?

Na nieszczęście dla prawicowców - prawicowość nie jest chorobą zaraźliwą. Owszem, przekazywana jest genetycznie, ale nie jest zaraźliwa. Jakże bardzo Wam współczuję :) Wiem, jesteście przez to nieszczęśliwi :)

.

0 komentarze:

Prześlij komentarz