Z satysfakcją przyjąłem rewelacyjny wynik Grzegorza Napieralskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich 2010. Jak i wielu z nas, zastanawiałem się, jaki ruch wykona Napieralski przed drugą turą. Kalkulacja, zdrowy rozsądek i nieuleganie presjom i manipulacjom sprawiły, że wg mojej oceny Napieralski dokonał jak najbardziej prawidłowego wyboru, nie przekazując "swoich" głosów żadnemu z kandydatów prawicowych.
Najbardziej zdumiewające dla mnie były pełne obłudy manipulacje, wymuszające na Napieralskim określenie się co do zjawiska "IV RP" - tak jakby innych celów ani jemu, ani jego wyborcom nie mogło przyświecać. Jak gdyby wybór Polaka miał zawsze polegać między "III RP" a "IV RP", zaś nic innego by się w ogóle nie liczyło. W pełni zatem zgadzam się z Napieralskim, który nie poddał się i zachował zimną krew. Wyjdzie na tym lepiej, niż można by się było spodziewać.
Jak miałyby się układać stosunki polityczne, gdyby ostatecznie wygrał Bronisław Komorowski?
Otóż Prawo i Sprawiedliwość zachowałoby pozycję twardej opozycji, z nową mocą atakującą nie tylko rząd, a i prezydenta. Jego "polityka miłości", gdyby była kontynuowana, mogłaby odebrać sympatyków Lewicy, czyli SLD, gdyż retorycznie (choć pewnie i nie merytorycznie) niewiele by się różniła od krytyki rządu i prezydenta ze strony SLD. Lewica nie miałaby szans na zaistnienie w tych okolicznościach jeszcze większej polaryzacji sceny politycznej. Jakiekolwiek niepowodzenie rządzącej partii - PO - nie byłoby już wytłumaczalne wojną między prezydentem a premierem. SLD natomiast nic by w tej sytuacji nie zyskało - gdyż z pewnością nie miałoby szans (a i sensu), by jeszcze zacieklej od PiSu krytykować rządzącą Platformę.
Gdyby prezydentem został Jarosław Kaczyński, sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej.
1. Jarosław Kaczyński zyskałby władze tyleż prestiżową, co reprezentacyjną, a zarazem czynnie nieskuteczną - paradoksalnie wyniesienie na szczyty władzy oznacza faktyczne osłabienie tego polityka, co może się okazać zbawienne dla Polski.
2. Po wycofaniu się Kaczyńskiego z kierowania Prawem i Sprawiedliwością partia ta straciłaby swój główny napęd. Ktokolwiek stanąłby na czele partii - a pamiętajmy, że najbardziej lojalnych współpracowników Kaczyński z pewnością zabierze ze sobą do Pałacu - nie udźwignie ciężaru bycia szefem PiS. Nieprzypadkowo uważa się, że PiS jest partią wodzowską, której istnienie w ogromnej mierze determinuje autorstwo i przywództwo samego Jarosława Kaczyńskiego.
3. W warunkach rządzącej Platformy Obywatelskiej, wetowanej przez prezydenta Kaczyńskiego, przy równoczesnym osłabieniu PiS, główną siłą opozycyjną miałby szansę zostać Sojusz Lewicy Demokratycznej. W tym celu wskazane byłyby pewne kroki konsolidacyjne SLD z PiS, przy jednoczesnym nieatakowaniu prezydenta.
4. Polacy coraz bardziej niechętnie byliby nastawieni wobec jeszcze mniej sprawnych rządów znudzonej wszystkim Platformy Obywatelskiej. W tej sytuacji nowy, świeży projekt państwowy autorstwa SLD miałby zwiększone szanse na poparcie wyborców.
Zatem, jak widzimy, przy wygranej Jarosława Kaczyńskiego Lewica zyskuje w takich oto kategoriach:
1. Marginalizacja pozbawionego przywództwa PiS
2. Nieskuteczność rządów PO, blokowanych przez prezydenta
3. Urośnięcie do rangi głównej partii opozycyjnej.
Tym samym, życie polityczne w Polsce przestanie obracać się dookoła coraz bardziej nużącej walki dwóch partii konserwatywnych, wykorzystujących cokolwiek iluzoryczne podziały wewnątrz-prawicowe, i nabierze dynamiki właściwej innym krajom Europy, gdzie tradycyjne podziały polityczne w dalszym ciągu cechują nie prawicę zwykła z ultraprawicą pseudolewicową, a mniej czy bardziej "rozgarnięte" siły prawicowe z mniej czy bardziej prorynkową lub prospołeczną lewicą.
Ot wtedy wybory polskie będą prawdziwe, a nie udawane.
Chciałbym w to wierzyć.
.
piątek, 2 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz