czwartek, 29 grudnia 2011

Demokracja wadliwa

 

 - tak oto określa się ustrój panujący w Polsce w raporcie "Democracy Index 2011", przygotowanym przez "The Economist". Znaleźć go można tutaj (trzeba wypełnić formularz).

Otóż wśród 167 przebadanych krajów Polska znalazła się na 45 miejscu. I nie ma co się łudzić, że to bliżej początku, że Ukraina jest na 79, Rosja - na 117, Białoruś na 139, a Korea Północna - na ostatnim, 167.
Nie ma powodu dla uciechy, skoro Polskę wyprzedza nie tylko większość krajów europejskich, w tym Grecja (32), nasi południowi sąsiedzi (Czechy - 16, Słowacja - 38) oraz poradzieckie Estonia (37) i Litwa (41), ale i tak egzotyczne stwory, jak Urugwaj (17), Kostaryka (20), Mauritius (24), Republika Zielonego Przylądka (26), Republika Południowoafrykańska (28), Botswana (33), Chile (35), Izrael (36), Tajwan (37), Indie (39), Cypr (40), Wschodni Timor (42), Trynidad i Tobago (43) oraz Jamajka (44).

Gwoli ścisłości: "Demokracje wadliwe" zaczynają się od 26. miejsca i kończą się na Ghanie (78).

Ocena składa się z pięciu pozycji (w nawiasie - znaczenia dla Polski):

  • Proces wyborczy i pluralizm (9.58)
  • Funkcjonowanie rządu (6.43)
  • Udział w życiu politycznym (6.11)
  • Kultura polityczna (4.38)
  • Swobody obywatelskie (9.12) 
  • (średnia - 7.12, czyli 45. miejsce ex aequo z Brazylią). 

Można by powiedzieć, że większość znaczeń prezentuje się całkiem przyzwoicie... Wszystko natomiast psuje "kultura polityczna", oceniona na poziomie Rumunii, Macedonii, Brazylii, Bułgarii, Serbii, Mołdawii, Ukrainy, Bangladeszu, Wenezueli, Palestyny, Gruzji, Pakistanu, Maroku, Kuby, Angoli, Białorusi (wszystkie - 4.38)...

Co więcej - to pierwsza tak niska ocena w tabeli. U krajów z o wiele mniejszą średnią "kultura polityczna" oscyluje na 5.0, 6.0 lub nawet więcej. W autorytarnym Wietnamie - zasłużona 143 pozycja - kultura polityczna oceniana jest na 6.25.

Gdyby przez chwilę sobie wyobrazić, że mamy kulturę polityczną choćby na poziomie naszej niemiłej sąsiadki Litwy (6.25), nasza średnia wynosiłaby 7.50, co plasowałoby nas na 37 miejscu, tuż za Izraelem, a przed Tajwanem, Słowacją, Indiami, Cyprem, Litwą, Timorem, Trynidadem i Jamajką, które obecnie nas wyprzedzają. Niestety, dalszemu wspięciu się do góry przeszkadza nam kiepskie funkcjonowanie rządu (6.43). Wśród "wyżej usytuowanych" państw gorzej rząd funkcjonuje tylko w Grecji i na Litwie (po 5.71). Tak samo (6.43) - na Cyprze.

Z kolei proces wyborczy i pluralizm, udział w życiu politycznym i swobody obywatelskie (z tym ostatnim bym polemizował) mamy na całkiem przyzwoitym poziomie, a nawet przewyższamy niektóre inne kraje o większej niż my średniej.

"Ostoja światowej demokracji" - Stany Zjednoczone - znajdują się na 19 miejscu w rankingu. Bijemy Stany w opcjach "Proces wyborczy i pluralizm" (9.58 vs 9.17) i "Swobody obywatelskie" (9.12 vs 8.53). Niestety, daleko nam do ich funkcjonalności rządu (6.43 vs 7.50), udziału w życiu politycznym (6.11 vs 7.22) i kultury politycznej (4.38 vs 8.13), stąd i taka różnica w średniej (Polska - 7.12 vs USA - 8.11).

Szczerze powiedziawszy, dla Polski spodziewałem się o wiele wyższego miejsca w tabeli. Niestety... Na takie, a nie inne, miejsce złożyły się nie tylko lata zaborów i komunizmu, nie tylko mordowanie polskiej inteligencji, ale i "złoty okres" naszej niepodległości - zabójstwo prezydenta Narutowicza, zamach stanu i dyktatura Piłsudskiego, Bereza Kartuska, zamykanie szkół narodowych, przymusowa polonizacja mniejszości, burzenie cerkwi prawosławnych, Zaolzie, flirt z III Rzeszą, żądanie "kolonij dla Polski", pogromy, getto ławkowe... To wszystko się działo tutaj, w tym kraju, wśród naszych dziadów, wśród całej tej pomordowanej później elity narodowej, która... No właśnie, która co? Co robiła? Obojętnie przyglądała się temu z wysokości uniwersyteckich katedr, pałaców i majątków ziemskich?

Skąd miałoby być wyższe miejsce u państwa, które nigdy nie było demokratyczne...

.

wtorek, 27 grudnia 2011

Chmury, wszędzie chmury...

   
Wszyscy widzimy nad sobą te koszmarne, ciężkie, posępne, gęste chmury, zamieniające dzień w wieczór, prawda?
Wszyscy zapewne lataliśmy samolotami i doskonale wiemy, że gdy Polska opancerzona jest gęstwiną chmur, nad nią w dalszym ciągu jest radosne, słoneczne niebo, którego promienistego spokoju nic nie może zakłócić...

Co zatem sprawia, że Polska pozbawiona jest tego nieba, tej wysokości, tej łączności ze Wszechświatem? Dlaczego pogrążona jest w pochmurną żałobę, dlaczego skazana jest na nią, i to wówczas, gdy tam, powyżej, rozpromienia się życiodajne światło? Dlaczego polskie niebo jest tak niskie, ciemne, ograniczone?

Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Czasem, jak wiemy, chmury nie tylko złowieszczo wiszą nad nami, ale i kropią nas deszczem. Powiada się, iż deszcz - to łzy Bogurodzicy. To Bogurodzica płacze nad naszymi grzechami. Płacze i płacze, biedna, zalewając nas ulewą. Chowamy się przed deszczem pod parasolkami, nie rozumiejąc, czym jest ten deszcz. Czy zasłaniamy się parasolem również przed łzami matki?
Widać, grzechy nasze olbrzymie są, że deszcz jest integralną częścią naszego życia w Polsce...

Tak więc dlaczego Polska została odcięta od nieba? Czymże są dla nas te chmury? Czy oby nie mamy takich samych chmur w sercu...?

Wszyscy musimy sobie odpowiedzieć na to pytanie.

.

niedziela, 25 grudnia 2011

Krewetki mrożone - przepis

(Poprzedni przepis na krewetki mrożone)

Co najważniejszego jest w krewetkach? Ich unikalny smak, konsystencja, no i poczucie tego, że obcujemy z delikatesem. Przygotowując krewetki, staramy się zatem uwypuklać te ich cechy. Nie warto marnować krewetki na potrawy wieloskładnikowe lub bardzo przetworzone - najczęściej możemy wówczas zastąpić krewetki wędliną (mortadela!) lub innym posmakiem ryby, choćby o wiele mniej wartościowymi paluszkami surimi. Jedynie niedoświadczeni kucharze używają krewetek w jakichś "solidnych" mieszankach z ordynarnym keczupem lub majonezem, zapiekają do całkowitej utraty tchu w jakichś ciężkich daniach lub dodają do różnych sałatek warzywnych lub mięsnych, gdzie wszystkiego jest dużo, lecz krewetki całkowicie zatracają się w gąszczu innych składników.

Krewetki, rzecz jasna, idealnie pasują do risotto ai frutti di mare, lecz i wówczas należy je dodać przed samym końcem gotowania potrawy. Między innymi dlatego, iż drastycznie zmniejszą swoją objętość. Krewetki tygrysie staną się wówczas koktajlowymi, zaś te koktajlowe w ogóle zaczną przypominać rozmiarami guziki na koszuli.

Nie należy się bać zbyt krótkiego czasu gotowania / smażenia krewetek. We Włoszech, gdzie owoce morza od prawieków stanowią istotną część diety, większość owych "owoców" nad ogniem spędza bardzo mało czasu. Nikt z tego powodu jeszcze nie umarł. Oczywiście, nie chodzi tu tylko o zachowanie pierwotnych rozmiarów owoców morza (które, jak pewnie wszyscy wiedzą, kosztują obecnie na włoskich bazarkach w dniu połowu nawet drożej, niż te mrożone w polskich supermarketach). Po prostu nawet jeżeli odrobinę przetrzymać krewetkę lub np. kalmara nad ogniem, stanie się twardy i gumowaty. Przyjemność w jedzeniu czegoś takiego będzie zupełnie nieadekwatna temu, co uzyskujemy, skracając czas przygotowania. W zasadzie, krewetki należy doprowadzić do wrzenia, lecz nie gotować - dokładnie tak, jak mleko.

Tajemnica przyrządzenia krewetek tkwi w prostocie.

Ze względu na ich wymiary nie należy się raczej spodziewać, że się nimi najemy. Krewetki nigdy nie są daniem podstawowym - jedynie dodatkiem do dania głównego (makaronu, ryżu) lub przystawką / zakąską. Proponuję więc dzisiaj przepis na doskonałą przekąskę z krewetek.

Krewetki mrożone należy umieścić na 1-2 minuty do mikrofalówki, tak by puściła glazura. W zasadzie, jeżeli zostawimy je tam na jakieś 3-4 minuty, one będą już całkowicie przyrządzone i nie będą wymagały żadnej dodatkowej obróbki cieplnej. Ale takie szybkie przyrządzenie nie pozwoli nam na 1) dokładne oczyszczenie krewetek (należy ręcznie usunąć przewód pokarmowy - cienką czarną linię wzdłuż krewetki), 2) właściwe posolenie, 3) usmażenie w masełku lub na oliwie, jeżeli akurat tego chcemy.

Po obróbce w mikrofali należy wylać wodę po glazurze i przeprowadzić obrzęd czyszczenia (opisany wyżej). Potem - możemy przez zaledwie 2-3 minuty dusić krewetki na maśle lub na oliwie (wówczas masło/oliwę solimy) lub na pół minuty wrzucamy krewetki do garnka z gotującą się posoloną wodą, po czym je wyjmujemy.

Po wyjęciu tak przygotowanych krewetek majstrujemy zakąskę: wyciskamy czosnek lub używamy suszonego granulowanego, kropimy sokiem z połowy cytryny, lekko polewamy oliwą (chyba że używamy sosu z patelni) i dodajemy drobno ciętej zieleni (zimą - nawet tej mrożonej), czyli koperku i / lub natki pietruszki. Nie zaszkodzi też dodać kilku pociętych świeżych liści bazylii (jeżeli mamy doniczkową. Jeżeli mamy tylko suszoną, to dodajmy ją na etapie patelni). Wszystko mieszamy i zakąska jest gotowa. Opcjonalnie możemy dodać do bukietu parę łyżek krojonych konserwowych brzoskwini lub ananasów, pilnując, by ilościowo nie przytłoczyły krewetek.

Nie podaję żadnej gramatury, bo wszystko należy stosować na oko - w takiej potrawie ciężko jest zepsuć cokolwiek. Jeżeli ktoś się boi czosnku, to niech z niego zrezygnuje - ale prawda jest taka, że czosnku, jeżeli już decydujemy się na jego użycie, nigdy za dużo nie jest.

Smacznego!

.

Alleluja!

Tego dnia, bardzo wiele lat temu, u ojca cieśli w wyniku niepokalanego poczęcia urodził się...



PINOKIO!!!


.

czwartek, 22 grudnia 2011

Manifest świąteczny


Dookoła wszyscy oczekują, że sypnę groszem. Że w moim życiu nastąpi coroczne załamanie. Że dostanę bzika, fioła w świętowaniu, w którym najbardziej "świątecznym" będzie poczucie ulgi. Tuż po świętach.

Supermarkety i galerie handlowe do oporu puszczają kolędy w kiepskich, obrzydliwych aranżacjach i emitują zapachy chlebopodobne. Liczą, że spędzę w "rodzinno-domowej" atmosferze kilka dobrych godzin, wyczyszczając półki z tymi wszystkimi "promocjami", "sales", "%" i tym podobnym badziewiem. Wasze niedoczekanie się. Wpadnę jutro do osiedlowego Lidla po mięso, jogurty, warzywa i słodycze, czyli po tradycyjne zakupy.

Telewizja publiczna i komercyjna będzie dwoić się i troić, by zwiększyć oglądalność. Zaprezentuje jakieś pseudo "szoły" z pseudo zabawą, pseudo "koncerty" z gwiazdeczkami lokalnego znaczenia na głównych placach polskich wioch miast, obficie polewane sosem reklamowym. W dupie mam i te "gwiazdki", i reklamy, i całą telewizję jak prywatną, tak i publiczną - swój telewizor wyrzuciłem dobrych kilka lat temu, więc mam przeogromne szczęście nie mieć zielonego pojęcia, co tam w ogóle puszczają i o co tak się biją rasowi politycy.

Hodowcy karpi zacierają ręce, bo mamy te karpie kupować, kupować, kupować... Królewska rybka, szlag by ją trafił. Dziękuję, nie skorzystam. Nie znoszę karpia. Z przekory bym przyrządził jednego na "wielkanoc", ale że doprawdy nie znoszę, to obejdzie się bez przekory. Żryjcie i chwalcie to wszyscy, ale nie ja. Skosztujcie i zobaczcie, jak karp jest dobry. "Przyjdź rychło, rybko. - Przyjdź, Panie Karpie" - śpiewają w kościołach.

Producent Coca-Coli po raz enty będzie udawać, że jego odrdzewiająca lura orzeźwiający napój ma coś wspólnego z narodzeniem "Boga". Zimą przecież powinniśmy orzeźwiać się do upadu, do bólu gardła, do przewlekłej anginy, do zapalenia oskrzeli... Toteż wszędzie, jak co roku, będą jeździć ciężarówy z "magicznym napojem", pacan ubrany za "mikołaja" będzie ohydnie mrugał oczkiem, a tłem tego wszystkiego będzie wspaniała poniekąd piosenka Melanii Thornton. Super, ale w sklepie i tak wybiorę inną colę - nie "Coca-Colę", sprzedawaną w superświątecznej cenie promocyjnej "8 litrów w cenie 9", lecz taką podrabianą, bez cukru, w cenie 84 groszy za 2 litry. Myślę, że jest to odpowiednia cena za śmieciowy napój tego pokroju.

Mój telefon, jak co roku, atakują zastępy wampirów, proponujących "świąteczne" kredyty, pożyczki, abonamenty... do których nazwa "świąteczne" pasuje jak lukier do gówna. Nie, dziękuję, nie potrzebuję żadnej z tych żałosnych ofert - wszystkie decyzje, które podejmuję, są inicjowane tylko i wyłącznie przeze mnie. Do tego przecież żadna oferta, jeżeli naprawdę jest atrakcyjna, nie potrzebuje zastępów telemarketerów lub "obsługi klienta" - widać, doskonałą jest tylko i wyłącznie w ich wybiórczym opisie. A dla mnie jest jasne - po prostu bank, skok, provident tudzież operator telefoniczny ma pęd na kasę, bo chciałby zamknąć rok na jeszcze większym plusie. Wypad.

Nie interesują mnie też prości, plebejskiej postury panowie z żałobą za paznokciami, sprzedający na każdym rogu choinki, wycięte nielegalnie w podmiejskich lasach. A nawet jeżeli legalnie, to też mnie nie interesują. Mam od lat sztuczną choinkę i każdego roku miewam coraz większe opory, by w ogóle ją ubierać. Bo sens? A jak chcę mi się pooddychać mroźnym igliwiem, to nie taszczę tego igliwia do własnej chaty, tylko wybieram się zimą do lasu. Czego serdecznie życzę wszystkim "pielęgnującym tradycję".

Chińscy producenci bombek - oraz ich polscy dilerzy - przeżywają obecnie niekończący się orgazm. Dla nich ten czas to żyła złota, oferująca zysk na cały rok do przodu. Obserwując masowość ich produkcji, zastanawiam się, czy to są ci sami producenci, którzy zalewają nas tandetnymi, kiepsko i obrzydliwie pomalowanymi zniczami w okresie od września do listopada i ckliwymi jajko-zającami w okresie od lutego po maj. OK, szukajcie naiwnych, ale moim kosztem kasy sobie nie zarobicie. Wolę stare bombki z czasów PRL, których co roku ubywa o jedną-dwie, ale które znacznie lepiej pomagają w budowaniu atmosfery świąt, niż współczesna chińska tandeta, której nawet potłuc nie można.

Boże Narodzenie to okres, gdy Bóg ponoć się rodzi, zwierzęta ponoć przemawiają ludzkim głosem, a Kościół przychodzi bezpośrednio do swoich wiernych po pieniądze. W końcu, też rok finansowy się kończy, podatek biskupi, podatek watykański, zrzutka na KUL, no i Wielkanoc się zbliża... U mnie księdza ani żadnego innego akwizytora nie będzie, a sam na pasterkę do kościoła również nie pójdę, bo i dotychczas jeszcze prawie co do słowa pamiętam treść kazania, wygłaszanego przez klechę dwa lata temu. Czy od tamtego czasu cokolwiek w sprawie boskiego urodzenia się zmieniło? Jeżeli dane zostały zaktualizowane, chętnie się z nimi zapoznam, a w tym celu nawet się udam do kościoła. Jeżeli nie, to po kiego grzyba mam wysłuchiwać to samo, co wszyscy dookoła słyszą od jakichś dwóch tysięcy lat, a co nikomu jeszcze szczęścia nie przyniosło? Ups... a może po to, by się poczuć członkiem wspólnoty? Nie, po siedmiokroć nie. To nie ta wspólnota, członkiem której chciałbym być. I nie widzę tu potrzeby kompromisu z własnym sumieniem. Wiem, że wielu uważa dokładnie tak samo, ale, by "nie psuć" świąt innym, godzą się na taki kompromis. Dziękuję, wolę zmusić innych do kompromisu ze mną.

W okresie bożego narodzenia my, jakby odmienieni, zaczynamy zawzięcie kochać wszystkich dookoła, nawet jeżeli dotychczas woleliśmy ich nienawidzić. Z naszej mordy nie schodzi uśmiech świąteczny, a z miodem płynących ust - życzenia "wesołych świąt". Boże, jakież to piękne... Dusza się raduje, bo wszyscy, ależ to absolutnie wszyscy, łączą się w miłości oświeconej Wielką Tajemnicą Boskich Narodzin. I niech no ktokolwiek ośmieli się nie połączyć... wypaść z szeregu... zostanie ogłoszony zwyrodnialcem, który burzy układ społeczny i "moralność publiczną". Chociaż... jeżeli ma w bród kasy i jest kimś nadzwyczajnie ważnym, może sobie burzyć. Po to i jest on ważniakiem, by pozwalać sobie więcej. To nie tak gorszy, niż gdyby tego samego zapragnął ktoś ze "swoich". Ot, morale publiczne. Zmienne są. Elastyczne.

Jednocześnie telefony nasze zaczynają zapychać się tonami śmieci, jak to odmianami imion Boga, Jezusa, Maryi, Józefa itp. przez wszystkie przypadki, pomnożone przez Choinki, Tajemnice, Dziecię to, Dzieciątko tamto... Najzabawniejsze, gdy nie wiemy, od kogo taki SMS został wysłany, bo numer nadawcy jest spoza naszej wiedzy. Ale przecież nie ma to znaczenia, że ktoś, wysyłając do setek "przyjaciół" spam o tej samej treści, pomylił się o 1-2 cyfry i skierował głupie życzenia akurat do nas - ważne, że jest nam super przyjemnie... W ramach okresowego miłowania się z bliźnimi odpiszemy temu Nieznanemu Nadawcy coś miłego, również z 85% zawartością Boskiego Dziecia, Maryi, owieczek, bydlątek, słomki, jasełek itp, a może z tego wyniknąć jakaś miła znajomość, może nawet taki niewinny flircik "bożonarodzeniowy": "Oj, dziękuję! [życzenia świąteczne, blebleble]. A kim jesteś?" Będzie do kogo pisać SMSy w nowym roku, wykorzystując świąteczny pakiet 6000 SMSów ważnych przez 6 dni, przyznanych nam w ramach miłowania abonenta przez operatora.
Jeszcze bardziej świąteczną jest sytuacja, gdy od dwóch zupełnie różnych osób otrzymasz te same życzenia, najczęściej w postaci rymów częstochowskich wierszyków. Miłość do [nieznanego] bliźniego ma swoje źródło na jakiejś stronie internetowej! To jak szablon SMS-owy: "Oddzwoń za...", "Będę później", "Kocham Cię"... Nie ma to jak szablon "Kocham Cię", stworzony dla zakochanych, lecz "racjonalnie zarządzających swym czasem i emocjami" osób. Prawda? No więc najlepsze życzenia świąteczne nie muszą wcale płynąć z głębi serca, skoro do dyspozycji mamy przepastne czeluście internetu. Doskonałe też są ckliwe obrazki z zaśnieżonym kościółkiem na tle gór, choinką i chrystuskiem, wzięte z internetu a wysłane do całej książki adresowej. Bezgraniczna emanacja miłości... a to, że "kartkę" tę dostaje również przypadkowa osoba, która kiedyś przypadkiem trafiła na czyjąś listę mailową, a która cię nie zna i może wcale nie chce poznać, to... to towarzysz Stalin miał rację, mówiąc, iż "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą". Czyżby Stalin był obecny w każdym z nas?

O przykrej konieczności korporacyjnego dzielenia się opłatkiem pisano już nie raz i nie dwa. Tak jest, mnie też to razi: konieczność dzielenia się opłatkiem ze wszystkimi, bo tak "wypada", bo "nie dzielmy ludzi", bo zasady "dobrego wychowania", bo "nic się nie stanie"... i to niezależnie od tego, czy się jest katolikiem, czy muzułmaninem, czy ateistą. Jakież to jest wymuszone! Jak można szczerze cokolwiek życzyć komuś, kogo widzisz po raz pierwszy i ostatni w życiu? Jak żywo pamiętam... uśmiech od ucha do ucha, pieprzony opłatek, który zawsze się kruszy i spada na podłogę, życzenia w stylu "Wszystkiego... ale to naprawdę wszystkiego, co tylko najlepsze, absolutnie wszystkiego... no i najważniejsze, ciepłych, bardzo ciepłych, rodzinnych, ale to naprawdę superrodzinnych świąt... tak, tak, oby, oby, tak, i jak najwięcej, a przede wszystkim zdrówka... dziękuję, wzajemnie, bardzo super dziękuję, cieszę się ogromnie, jeszcze raz wszystkiego...". Żałosne. Gryziesz się w język, gdy życzysz komuś "rodzinnych" świąt, bo a nuż ten ktoś nie ma rodziny? To czy należy mu o tym przypominać? A zresztą, co mnie to obchodzi, czy ten ktoś ma jeszcze mamę/tatę lub żonę/męża, czy już nie? A może się właśnie rozwiódł? Pochował rodziców? No nie wiem, zdradził małżonka? Stracił dziecko? Jest sam jak palec?

A więc nie będę wysyłał setek SMSów, maili, kartek, nie będę składał życzeń nie wiadomo komu, czyli każdemu pierwszemu-lepszemu. Nie dam się zwariować, choć wiem, że zostanę zasypany tonami życzeń, promocji, uśmiechów, więc tradycyjnie będę się czuł niby z nóg do głów oblany moczem. Wywalę siano, tradycyjnie dołączone do każdej gazety od prawa do lewa, tak samo, jak wywalam na wiosnę saszetki z barwnikami na jajka z tychże gazet. Nie wydam 200, 300, 400, 500, 600 ani 1000 złotych na prezenty (cytując pewną sondę internetową), bo nie jestem "mikołajem" i nie widzę powodu, dla którego akurat tego dnia powinienem spełniać tę przykrą tradycyjną powinność. Przecież staram się ją spełniać każdego dnia w roku, dbając o to, by całe moje życie było prezentem i przyjemną niespodzianką dla wybranych osób.

Zamiast pichcenia 12 lub 24 (lub, jak kto woli, 48) potraw wigilijnych zjem wreszcie czekoladowego zająca, który został mi po kolejnej z rzędu wielkanocy. Będzie mi się chciało mięsa w wigilię - to żaden Jezus czy inny faryzeusz mi nie przeszkodzi najeść się mięsa o dowolnej porze tego "świętego" dnia.

Po co nam święta? Jeszcze parę lat temu napisałbym takie zakończenie: "Święta są oznaką naszej słabości. Naszym brakiem umiejętności żyć tak, by każdy dzień stawał się świętem. Naszym owczym pędem do wymarzonej wspólnoty, zatracanej na co dzień".

Dziś już jednak tego nie napiszę, bo uznaję, że każdy ma prawo do świąt, do spędzenia ich w taki a nie inny sposób, choćby po to, by w jakiś sposób zidentyfikować się kulturowo. Ale nadal stanowczo jestem przeciwny wymuszaniu świąt na wszystkich dookoła. Na ulicach lub w sklepach nie ma gdzie plunąć, by na "święta" nie trafić. To jest taki terror większości - ledwie jeden z wielu możliwych, lecz jakże uciążliwy, bo występuję co najmniej 2 razy do roku. Jest to terror powszechny: w duszy i w kieszeni, w oczach i uszach, w głowie i sercu, w kościele i supermarkecie, w komputerze i telefonie, w mediach i na ulicy, w domu i w korporacji... Od niego nie ma gdzie się schować.

Jeżeli jakiś "obrońca tradycyjnych wartości" będzie bronił świąt bożonarodzeniowych w obowiązującej dotychczas postaci, musi wiedzieć jedno: nie broni tradycji ani autentycznej, ani starodawnej. Bo raz, że Jezus nie śpiewał kolęd, nie miał ubranej choinki (co najwyżej palmę), nie "płakał z zimna" (bo śniegu w Betlejem raczej nie uświadczysz) i nie dostał prezentu od św. Mikołaja (bo takowego jeszcze na świecie nie było). A dwa - i jest to chyba w tym wszystkim najważniejsze - że obecna tradycja spędzania tych świąt jest nie tyle polska, co rozbiorowa. Bo dopiero za rozbiorów nabrała tego właśnie znaczenia, które znamy obecnie - kiedy broniło się "polskości", "swojskości", jedności we wspólnocie, tworzyło się i utrwalało mity, układało się kolędy i inne pieśni kościelne. Kiedy przestawano stopniowo tańczyć bale na Boże Narodzenie, zaś zaczęto powszechnie kultywować ulukrowaną chłopską tradycję uświęconą przez naturalistów i innych pozytywistów. Wszystko to, owszem, było ważne, istotne i dobrze służyło potrzebom tamtego czasu, lecz jakimś dziwnym splotem okoliczności zaczęło się jawić jako raz na zawsze ustanowiona prawda uniwersalna, niezależna od warunków społeczno-historycznych.

Obecne kultywowanie różnego rodzaju tradycji w Polsce nadal nosi znamiona rozbiorów. Dopóki kwiat nacji nie zmierzy się z tymi tradycjami o genezie rozbiorowej, Polska do przodu nie ruszy. Wspólnota nadal będzie dusić jednostkę, dobro ogółu ("moralność społeczna" i inne dyrdymały) będzie wymagało poświęcenia dobra szczegółu. Czy to oby nie komunizm?

"Żeby Polska była Polską"... Będzie, kochani, jeżeli Polacy będą rozgarnięci, a nie tępi. Bo dotychczasowa "tradycja" utrwala tylko i wyłącznie zewnętrzny wizerunek polskości, absolutnie nie dbając o to, co jest w środku. Ten zewnętrzny wizerunek - to jak płytki lukier, przykrywający co bardziej wstydliwe miejsca na ciele prawdziwej polskości. A co pozostanie nam wszystkim, jeżeli nagle przestaniemy śpiewać kolędy i święcić pokarmy? Jaka treść? Jaka faktura? Bo tradycja bożonarodzeniowa - to właśnie lukier, a nie faktura.

Niestety, obecnie nie wystarczy po prostu nie pójść do kościoła lub nie udekorować choinki. Trzeba jeszcze o tym głośno, doniośle powiedzieć. Dopiero wówczas nowa, swobodna od demonów przeszłości postawa ma szansę zagościć w świadomości co światlejszych ludzi. Bo milczenie o pewnych niewygodnych dla "dobra ogółu" sprawach ma wydźwięk marszu żałobnego dla naszej przyszłości.

Słuchając dzisiejszego zawodzenia "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie" oraz innych dyrdymałów o potrzebie przywrócenia "cywilizacji łacińskiej" (sprzed Oświecenia), trudno się dziwić, że część "ludu" odczuwa siebie nie tylko w XIX, a wręcz nawet w XVII wieku. Od takiej "wspólnoty" należy uciekać im najszybciej i najdalej, a nie świętować z nimi kolejne boże narodzenia... To wy, kochani "tradycjonaliści", dokonujecie kolejnego rozbioru Polski, a nie żaden tam Tusk czy inny Sikorski! Dokonujecie rozbioru świadomości Polaków, mieszacie im w głowach i uzurpujecie sobie prawo do bycia tym lepszym, "prawdziwym" Polakiem! Żyjecie rozbiorami, licytujecie się na doznane "krzywdy", upajacie się klęskami i porażkami! To WY jesteście produktem rozbiorów, a nie ci, którzy pragną iść do przodu! 

I pozostaje tylko pytanie: jak to się stało, że w Polsce do dzisiaj nie udało się wykształcić żadnej innej tradycji, niż owa rozbiorowa? Praca u podstaw by się przydała. Bez tej pracy mamy dookoła to samo, co stało się w Rosji roku 1917. Oni mieli rewolucję. My taką samą rewolucję mamy permanentnie poczynając od 1945 roku. Jest ona rozłożona w czasie i przez to mniej krwawa, lecz wychodzi na to samo: do głosu dochodzi Wojujący Cham. Do głosu, do władzy, do tworzenia opinii, do prawa wyborczego. W starciu z Chamem żadna elita nie przetrwa, bo nie ma na to szans. Prędzej sama schamieje. Bo Cham nie ma skrupułów i nie będzie grał wg reguł dobrego wychowania, ustanowionych przez elitę. Cham otrzymał te same, co elita, prawa demokratyczne, lecz walczy o swoje z o wiele większą determinacją i skutecznością. Cham też szybciej się rozmnaża, bo cielesne przyjemności stawia powyżej egoistycznej przyjemności bycia singlem nie ponoszącym za nikogo odpowiedzialności.

Dzieje się tak dlatego, że kiedyś zarówno w Rosji, jak obecnie i u nas, owej "pracy u podstaw" zabrakło. Cham sam się wybił na szczyty, doszedł do głosu i do władzy - lecz nie za pomocą elity, a całkowicie wbrew niej. Liczyć na to, że elita się obroni, zachowa twarz, nadal będzie definiować oblicze państwa polskiego, to tak, jakby liczyć na to, że Stara Europa obroni się przed zalewem terrorystów muzułmańskich i miliardami głodnych i zdesperowanych Afrykańczyków czy Azjatów, szturmujących granice i ośrodki dla "uchodźców". Nie obroni się, bo wciąż ma jakieś zasady demokratyczno-oświeceniowe, oparte na humanizmie, których niestety przybysze nie mają.

Ot i w Polsce mamy od dawna tykającą bombę. Wybuchu nie będzie, ale tymczasem całe środowisko od dawna ulega coraz większemu zakażeniu. Wenecja też o kilka centymetrów rocznie opuszcza się na dno morza - i wcale nie każdy, kto widzi ją na co dzień, zauważa jakieś zachodzące zmiany.

Nie jestem za pozbawieniem Chama praw demokratycznych, choć kusi mnie takie proste rozwiązanie. Jestem za tym, by Chama wychować. Nie choinką, zającami i procesjami. Wiedzą, etyką, logiką. Sumieniem.

Ale problem jest też w tym, że w każdym z nas jest cząstka Chama. Wychowanie więc powinniśmy zacząć od siebie. Inaczej to Cham nas wychowa pod siebie, a skończymy ostatecznie jak Rzym czy Bizancjum.

.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Narnia lekiem na wszystko?


Podjąłem ostatnio z pewnym księdzem dyskusję teologiczną. Nie jestem na tyle upartym, by pozostawać głuchym na argumenty, ale też i ksiądz był życzliwy, gdyż to właśnie on mnie zachęcił do szczerej dyskusji.
Jak można było przewidzieć, każdy pozostał przy swoim.

Dyskusja z grubsza dotyczyła tego, o czym pisałem dwa posty temu. Powiedziałem, że nie wyobrażam sobie, że my, plankton zamieszkujący mikroskopijną cząstkę kosmicznego kurzu (o nazwie "Ziemia"), mamy monopol na wyobrażenie boga, na "głoszenie prawdy" i na bycie zbawionymi. Ludzie - jak wiedzą wszyscy mizantropi - najmniej zasługują na bycie kimś "wybranym", gdyż spośród istot żywych wyrządzają tak sobie, jak i innym, najwięcej krzywd. W przypadku zaś istnienia niezliczonej ilości innych gwiazd, planet lub - chcę wierzyć - form życia, wizja boga, obowiązująca akurat na tej planecie, nijak się ma do całości Wszechświata.

Co ksiądz na to? Przywołuje przykład "Opowieści z Narnii". Pięknie, lecz jakże bardzo "ziemsko". Można przecież do oporu fantazjować na temat fikcyjnych, nieistniejących, mitycznych krain, lecz, proszę zauważyć, zawsze te krainy muszą być bliskie, podobne, co więcej - atrakcyjne dla nas, ludzi, Ziemian. Muszą też być tak proste, jak to tylko możliwe - gdyż opisanie takiej krainy w pełni jej złożoności całkowicie pozbawi ją owej bajkowej atrakcyjności. Przecież cała Narnia jest niczym innym, jak czarno-białą wizją świata, z obrzydliwą czarownicą i szlachetnym lwem. (Niestety, nie wszyscy wybiorą lwa, do czego z całych sił przymusza nas autor, zwłaszcza jeżeli czarownicę gra Tilda Swinton lub... Jennifer Coolidge.)

Dalej ksiądz mówi, że wierzy w naszą wyjątkowość we Wszechświecie, ale, będąc człowiekiem otwartym, jest w stanie sobie wyobrazić, że jednak nie jesteśmy sami. Jak zatem zastosować naszą religię do miary Wszechświata?
Otóż my, Ziemianie, mamy swoje, ziemskie wyobrażenie boga. Inne rozumne formy życia mogą mieć i z pewnością mają swoje własne formy, obsadzone w ich przestrzeni kulturalnej. Nie oznacza to, że mówimy o różnych bóstwach, jak również i to, że my, Ziemianie, mamy monopol na naszą wizję boga.

Otwarta postawa, nieprawdaż? To rzadkie i cenne, zwłaszcza u księdza. To próba racjonalnego myślenia, próba połączenia istniejących dziś dowodów naukowych z religijną wizją świata.
Ale przecież pytania nie znikają, tylko się mnożą.

Czym zatem jest "syn boży"? Czy jest / był obecny tylko i wyłącznie na Ziemi? Niekoniecznie, powiada ksiądz. Jako przykład podaje... "Narnię". Otóż "syn boży" wcale niekoniecznie musi być obsadzony w konkretnych warunkach historyczno-geograficznych, wcale niekoniecznie musiał być Żydem, urodzić się w Betlejem, etc. Może nim być lew, robal lub innego rodzaju gad przypominający "Obcego", swojski dla tej czy innej planety.

Więc jak? Bóg miał więcej dzieci, których sukcesywnie wysyłał na różne planety, by umierały za grzechy miejscowej ludności? To jak że możemy wierzyć w trójcę świętą? Czyli Jezus nie był jedynym synem bożym?
A jeżeli on jest rzeczywistym i jedynym synem bożym, to czy oznacza to, że tu na Ziemi nie umarł i nie zmartwychwstał naprawdę? Lecz tylko symbolicznie, gdyż miał takich Ziem przed sobą jeszcze okrągły sryliard? Nie zmartwychwstał, lecz udawał? Dla idei? Byliśmy jednym z przystanków na drodze jego misji? Obiektem przejściowym? "Zmartwychwstał" i poleciał dalej?

A czy, z całym szacunkiem, nie jest to głupie? Nie jest to głupie wyobrażać sobie, że jakiś bóg oddelegowuje zastępy swych synów/córek (lub, jak kto chce, jedynego syna) na różne planety, by tam umierały za grzechy lokalnej formy życia? Jest w tym choćby najmniejszy sens? A jeżeli bóg wysyłał kogoś tam jedynie na wybrane planety, te bardziej grzeszne, to z jakiej niby racji akurat to my, Ziemianie, możemy się uważać za wybranych i zbawionych? Przecież inni mniej grzeszą...

A więc może nie jesteśmy ani wybrani, ani zbawieni? Toż w co my tu wierzymy?..

Nawet jeżeli możemy wyobrazić sobie cokolwiek z powyższego, to gdzie tu jest miejsce na indywidualne umiłowanie przez boga każdego z nas? Wyobraźmy sobie, że "nas" ma Bóg nie siedem miliardów, a, dajmy na to, 8,3945×1076 osobników. I co sekundę (kosmiczną) umiera / rodzi się kolejnych tylu. I choćby jedna setna z tej liczby uczęszcza codziennie do świątyni, gdzie po 150 razy za seans powtarza "dla jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata" lub inną podobną formułkę w bilionie języków. Na miejscu boga chyba bym oszalał lub... wyłączył odbiornik. 

Oczywiście, tych pytań już księdzu nie zadałem.
Bo raz, że byłyby dla niego obraźliwe, a nie chciałem go obrażać, zwłaszcza że wiem, że ani do mnie, ani do niego nie należy ostateczne ustalenie prawdy "tu i teraz". Poza tym, nie chciałem znów słuchać o Narnii, bo raz, że Lewis to nie Mojżesz, a dwa, że w końcu nie można jedną okazjonalną bajką bronić wszystkiego, w imię czego zabijano miliony ludzi i innych istot tylko na tej planecie. Bo że religia w takiej czy innej formie istnieje wśród każdego rodzaju życia rozumnego - co do tego akurat nie mam żadnych wątpliwości. W końcu, religia jest pierwszym i najskuteczniejszym sposobem organizacji społeczeństwa. Jej istnienie jest zatem całkowicie naturalne - w odróżnieniu od samego podmiotu religii.

Amen.

.

Zmarł Kim Dzong Il

... i to jest chyba jedyna śmierć, która nie każe wstydzić się z powodu radości, którą wywołała.

Co dalej? Czy Kim Dzong Un, miły młodzieniaszek po studiach w Szwajcarii, będzie "a", czy jednak "be"?

Któż to wie... Obawiam się, że nawet jeżeli będzie on aniołem wcielonym, nie zmieni to praktycznie nic w losie 22 milionów północnych Koreańczyków.

Bo przecież, jak wiemy, nie wystarczy śmierci pana, by niewolnicy stali się wolni. Jak też wiemy, nawet wielkiego pragnienia wolności nie wystarczy, by umieć tą wolnością się posługiwać: pragnienie nie zastępuje umiejętności.

A czy Koreańczycy pragną? Mam co do tego bardzo poważne wątpliwości. I nie chodzi tu o brak jakiejkolwiek wewnętrznej opozycji. Wiem, że nic nie wiem na temat tradycyjnych azjatyckich układów społecznych, lecz daleki jestem od tego, by przypisywać wszystkim dookoła swoje własne pobudki i swój własny punkt widzenia. Przecież nie jestem Amerykaninem...

Nie wiem tak samo, kim byłbym, gdyby przyszło mi mieszkać w tej czy innej "korei północnej". Polska - na szczęście lub na nieszczęście - jest pograniczem wolności i niewolnictwa. Raz może się wydawać, że jesteśmy po stronie wolności, lecz z bliska możemy przyglądać się niewolnictwu, co jest dla nas wybitnie pedagogiczne... lecz czasem wystarczy nieco bardziej dogłębnej wizyty w społeczeństwo, żeby zacząć myśleć, że dookoła są sami niewolnicy, którzy o wolności nawet nie marzą, gdyż bycie niewolnikiem - to nie tyle dosadny splot okoliczności, ile często świadomy wybór. I wówczas tak różowo już nie jest.

Ludzie, którzy nie umieją żyć, gospodarzyć, zarabiać na siebie, czuć się gospodarzami własnego losu i własnych decyzji, którzy nie odczuwają potrzeby faktycznego pielęgnowania dobra ogółu, a nie tylko swojego własnego, którzy nie potrafią pracować, którzy nie znają świata, nie umieją dokonywać wyborów, ponosić za siebie odpowiedzialność, nie nauczą się tego wszystkiego, nawet gdyby ten czy tamten kim dzong il umierał codziennie, skutecznie i na zawołanie. Oni pozostaną niewolnikami, a poluzowanie państwowego aparatu represyjnego jedynie wzmocni w nich postawę roszczeniową. Wzmocni też poczucie bezkarności i niewolniczego pokroju anarchię, skutkującą chęcią wzbogacenia się kosztem swoich najbliższych, słabszych, podporządkowanych i uzależnionych.

Niestety, wiemy też o tym, że niewolnikiem jest być o wiele łatwiej, niż człowiekiem wolnym, człowiekiem woli. Niewolnikiem często się staje na własne życzenie, nawet gdy brakuje kogoś, kto chciałby nas zniewolić. Tego typu niewolnictwo, podejrzewam, jest chorobą psychiczną.

Jak wiemy, "Chatę wuja Toma" napisała pisarka wolna. Na tyle wolna, że w czasach wyjątkowo obrzydliwego patriarchalnego purytanizmu (zwłaszcza w wydaniu amerykańskim) zmierzyła się najpierw z kuchenno-garowym "przeznaczeniem" amerykańskiej "wolnej" kobiety, a już dopiero potem - z niewolnictwem.

Obawiam się, że sam wuj Tom nie napisałby niczego, nawet gdyby pisać potrafił.

W Korei Północnej zmian nie będzie, przynajmniej na lepsze.

wtorek, 6 grudnia 2011

Druga Ziemia [Obiecana]



Od dwóch dni naukowcy pasjonują się niezwykłym odkryciem planety Kepler-22b, odległej o "zaledwie" 600 lat świetlnych, która swoimi rozmiarami i parametrami fizycznymi ma przypominać Ziemię. 


I ciepło tam jest, i jasno, i pewnie mokro, i gościnnie - nic, tylko budować Arkę Noego Bis, ładując na nią pary specjalnie wybranych, niezwykle cennych przedstawicieli flory i fauny Ziemi (kto zostanie wytypowany z Homo Sapiens? Obama + Benedykt? Sarkozy + Merkel?), by super-mega-wytryskiem wysłać na podbój naszej nowej, lepszej ojczyzny, która z racji coraz większej degradacji tej starej staje się jeszcze bardziej kochana i pożądana. 


A teraz odwróćmy sytuację. 
Otóż na planecie %$#&%^$ gwiazdy @ konstelacji Tarczycy Sobieskiego żyją wysokorozwinięte gady, które wyniszczyły swoją planetę i teraz lampią się w niebo w poszukiwaniu jakiejś innej planetki, która dałaby im schronienie, zapewniłaby surowce i w ogóle pozwoliłaby się poczuć takimi pionierami, odkrywcami zaświatów i zbawcami własnej rasy. W pewnym momencie robale "odkrywają" sobie Ziemię i już wiedzą: "To jest to"! A dalej - patrz "Oni żyją", "Obcy"-1, -2, -3, -4, -5, -6... i inne tego typu produkcje. Przyjemnie, prawda? Ziemia im pasuje, a my większej przeszkody nie stanowimy - jesteśmy bowiem głupi, niedorozwinięci, sprzedajni i prędzej powyrzynamy się nawzajem, niż zaczniemy współpracować między sobą. Poza tym, w rzeczywistości się okaże, że wcale nie wystarczy powiewu the-star-spangledzkiego banneru i pełnego patosu przemówienia w telewizji jakiegoś prezydupka Stanów Zjednoczonych, by ludzie na całym świecie poczuli się Ziemianami, zjednoczonymi pod zawsze prawym i sprawiedliwym przewodnictwem Pentagonu. Bo takich sto kilkadziesiąt milionów obywateli jakiegoś Bangladeszu, czy tam innej Nigerii, kichać chciało na przemówienia Obamiarza czy innych "światowych przywódców", zwłaszcza jeżeli zostały one wygłoszone w imię konserwacji dotychczasowego stanu rzeczy i układu polityczno-ekonomicznego. Nie ma co się łudzić - jakikolwiek układ z przywódcą kosmicznych robali będzie dla owych Ziemian bardziej korzystny, niż poddanie się przywódczej opiece Watykanu, Moskwy czy Waszyngtonu, gdyż w chwili obecnej dobrych kilka miliardów ludzi na świecie nie ma praktycznie nic do stracenia. 


Czy to nie jest zabawne? Ludziska od stuleci niszczą swoją planetę - wiedzą, że niszczą, a jednak niszczą dalej. I śmiertelnie się tego boją. Z przerażeniem odkrywają, że pogódka się psuje, wietrzyk wieje, lodzik topnieje, a benzynka drożeje. Lasków, pszczółek, myszek i rybek jest coraz mniej, natomiast ludzików (oraz samochodzików) - coraz więcej. 
Co zatem począć? Puknąć się w czachę, coś zmienić, zachować się, jak na "oświecony" i "rozumny" rodzaj/gatunek przystało?
Ależ skąd! 
Wystarczy znaleźć sobie planetę, która pozwoli na pozostanie samymi sobą, lecz która nie jest jeszcze aż tak zużyta i zniszczona, by obarczać nas jakimiś głupimi dylematami moralnymi! 
Znaleźć i... uszczęśliwić ją odkryciem! Nie tylko biernym, a i czynnym. Przybyć, zhumanizować i nawrócić. Urządzić im tam "Wyprawę do raju '2492". Opowiedzieć jakąś bajeczkę o bogoczłeku z innej planety, będącym jakoby Prawdą Uniwersalną, obowiązkową dla wszystkich w tym Wszechświecie, i przekonać, że ów "bóg" jest miłosierny i "zbawienny" również dla lokalnych, tamtejszych form życia. 


Śmieszne, prawda? Bo niby co ma znaczyć jakaś bakteria, którą ziemskie robale nazywali, dajmy na to, "Faustyną Kowalską", dla mieszkańców planety Kepler-22b? Czyżby i dla nich miała stanowić jakieś "uniwersum", jak by tego chcieli bakterie zamieszkujące mikroskopijną planetkę o nazwie Ziemia, obracającą się dookoła małej, zimnawej i słabo widocznej gwiazdy typu widmowego G2? 


No cóż... Jeżeli ktoś sądzi, że akurat w tym przypadku miałoby być inaczej, niech sobie poczyta historię Ziemi. 


Odwróćmy sytuację i wyobraźmy sobie, że to kosmici przybyli, by nas nawracać.
Mają swoją religię i swoje bóstwa.
Na obrazku - Bogini-Maciora %#@#^& z planety Kepler-22b w wersji "dla tubylców Ziemi".
Nawracanie daje zbawienie po śmierci, lecz nie zastępuje, rzecz jasna, wypompowania surowców
i rabowania kosztowności. Wiemy coś o tym, prawda?


Trudno mi, jako urodzonemu kosmicie i rasowemu patriocie Wszechświata, podzielić radość ziemskich badaczy z powodu odkrycia przez nich planety Kepler-22b. Mam też nadzieję, że planeta Kepler-22b ma się lepiej od nas i nie potrzebuje, by ją "odkrywano".

.

sobota, 26 listopada 2011

Kawał radziecki

 
Po wydarzeniach w Czechosłowacji w Polsce zakazano kąpieli w Bugu. Nie daj Boże ktoś zacznie tonąć i wołać na pomoc.

.

czwartek, 24 listopada 2011

НАКИПЕЛО


"Всякая война, которую будет вести Советский Союз, будет справедливой", - прочитал я недавно Директиву Главного управления политической пропаганды Красной Армии от 15 мая 1941 года.

Разумеется.
Справедливыми была советско-польская война и наступление на Варшаву, справедливым было "оборонного типа" нападение на Финляндию, Польская кампания по "освобождению" младших братьев 1939 г., захват Прибалтики в 1940, насаждение коммунизма в половине Европы, войны в Корее, Вьетнаме, Афганистане, Чечне.

Поражает слепая уверенность русских в то, что, что бы они не сделали, всё и всегда справедливо. Почему? Да потому что. По определению. Ибо иначе и быть не может. Ведь русские - это совесть человечества, самый справедливый, гуманный, талантливо-гениальный народ на планете. Дело ведь не в Сталине и не в коммунизме. А именно в слепой уверенности, что именно русские знают, как планете жить, и на пути "справедливого изменения мира" по русскому образцу и подобию не должно остаться никаких преград.
Русские всегда морально правы - потому ли, что православные? Или потому православные, что генетически всегда морально правы?
Это - дилемма для любителей.

Русские правы по определению.

Вот только никто их почему-то не любит...

Правы были русские и тогда, когда захватывали Казани, Рязани, Новгороды, Твери и Псковы, Сибирь, Крым и Финляндию, резали Кавказ, растаскивали по кускам Речь Посполитую, насаждали православие в Польше, на Беларуси и в Украине, изобретали кириллицу для польского языка, запрещали разговаривать по-польски в Польше и по-литовски на Жмуди, расстреливали "контрабандистов", осмеливавшихся под покровом ночи ввозить из Пруссии в Литву книги на литовском языке...

Правы были русские и тогда, когда заново построили гигантскую, монструальную империю, объединив под своим сапогом сотни народов и народностей, наделив их "правом" быть в лучшем случае "младшими братьями" великих русских, а в худшем - чурками и чукчами. Правы были также тогда, когда, строя "самый справедливый" мир во вселенной, убивали миллионы своих же сограждан, недостойных жить в новосозданном, прекрасно-сермяжном мире, подавившем если не физически, то психически вольную волю сотен миллионов человек в Европе и Азии.

Можно ли удивляться, что любая война, проводимая Советским Союзом, изначально считалась "святой" и "справедливой"? Ведь разве "русская" война может быть другой? Разве русские могут ошибаться, заблуждаться? Разве может быть что-то плохое в стремлении исковеркать всех вокруг по своему образу и подобию?

Да вы, русские, своим убеждением в собственной правоте и моральном превосходстве бьёте на голову любой Вашингтон и Лондон с Берлином, вместе взятые. Вы более "непогрешимы" и "безошибочны", чем любой папа римский, которого вы за это упрекаете. Вот только не понимаете того, что никаких моральных прав на такое убеждение у вас нет. И не понимаете, за что вас весь цивилизованный мир не любит. Не понимаете, почему добрая половина этого цивилизованного мира готова отдаться бесплатно (может даже ещё и приплатить) любому Вашингтону, чем продаться Вам. А я в свою очередь не понимаю, чего вы тут не понимаете.

Вы не знаете, почему все вокруг ненавидят коммунизм? Нет, не потому, что рифмуется с фашизмом. А потому, что насаждаемый вами коммунизм был ничем иным как русским коммунизмом. Даже не советским, потому что "советы" - это не качественно новое понятие, это - прокреация самых плохих генов, оставшихся от русских (остальные гены, получше, уплыли на философских пароходах в синюю даль и покоятся на Бутырском полигоне, а также вдоль ваших каналов и дорог). Так называемым "пролетариатом" вы, русские, нагло воспользовались именно для того, чтобы поработить - хуже любых царей, феодалов и "империалистов" - как своих собственных крестьян и рабочих, от имени которых вы захватили власть, так и все другие народы мира. Этот ваш "пролетариат" - только фиговый лист ваших истинных намерений. Во главе угла стояло не счастье "трудяшчыхся" "всей земли", а именно руссификация, приведение всего под русский знаменатель, унификация мира под русское копыто и возможность им управлять. Ваш коммунизм - это не цель, это всего лишь способ достичь мирового господства. Не было коммунизма, так был панславизм. Не получилось панславизма, так подвернулось "освобождение Европы". Не вышло с коммунизмом и с пожизненной благодарностью за "освобождение", так теперь будет "любовь братских народов" с "интеграционным коэффициентом", или на худой конец "русскiй мiръ" вашего Гундяева. Всё сермяжное, непривлекательное, гнусное и паскудное, как жизнь в Норильске, но обязательно построенное на пожизненной любви к России и преклонении перед её "высшими духовными ценностями". Да какие там ценности! Выйдите на улицу, оглянитесь! Как и чем вы живёте! Загляните в рунет! Что вы пишете, неужели ни мозгов, ни сердца нет!
Вы горды до безумия от того, что разные азеры, которых вы люто ненавидите, приезжают к вам в поисках работы. Как же, не только ваши крысы бегут с корабля туда, где потеплее и посытнее, но и к вам кто-то бежит; значит - вы не совсем отбросы третьего мира! Гордость урчит, бурчит, мурлычет от счастья!

Но почему, ходя по Венеции, Праге, Лозанне, Амстердаме, Париже, Лондоне, Паттайе, можно заметить, что вас повсюду больше, чем самих "туземцев"? Да даже если и не больше, то и так заметнее. Вы - как саранча, вы не постигаете чужую культуру (видимо, вам ваши "ценности" не позволяют), вы её покупаете, пользуете, вы ей развлекаетесь. Для вас те "туземцы", которые построили все эти Праги с Венециями - это всего лишь прислуга, готовая исполнять ваши прихоти. Вы всюду остаётесь самими собой, и вам даже в голову не придёт, что хвалиться тем, какие вы, просто неприлично. Тут не до хваления, тут в пору провалиться сквозь землю от позора, который видят все. Вы не знаете языков, но свято убеждены - вот, снова "святое" русское убеждение в собственной правоте - что все вокруг обязаны понимать по-русски. Какие-то там чехи, поляки, понимаешь, "украинцы", упаси господи, или ещё какой другой планктон...
Вы никоим образом не постараетесь приобщиться к тому, что вы видите вокруг себя, но вы традиционно пытаетесь приобщить весь остальной мир к себе, подмять его под себя. Ведь высшей "цивилизации", чем русская, быть не может, и только дурак ("пособник Вашингтона", "враг ценностей" и т.п.) этого понять не может. Более того, вы не любите, ба, смертельно ненавидите всё то, что на вас не похоже, что от вас хоть как-то отличается. Именно этим и объясняются многовековые попытки сделать всех вокруг себя хоть немножко "русскими" или хотя бы "недорусскими". И тут - что царь, что Ленин, что Путин - всё то же самое. Потому что не государственное устройство важно, а то, что у вас в крови сидит. Точнее, плывёт.

У вас появились деньги, но ни ума, ни "ценностей" вместе с ними не прибавилось.

Чем вы лучше татаро-монгольского ига?

"Отсутствие гибкости, упрямство, убежденность в своей правоте и постоянная борьба за справедливость, сводящаяся в конечном итоге к борьбе за свои права и соблюдение личных эгоистических интересов, приводят к их неуживчивости в коллективе, частым конфликтам" - это определение возбудимой психопатии, более политкорректно - "диссоциального расстройства личности". Помноженное на бесконечную дурь и лень, на полное отсутствие дисциплины и внутренней собранности, на ничем не прикрытый цинизм, на самовлюблённое любование некими высшими духовными ценностями, якобы присущими вам, оно становится вашим портретом и определением.

  • Бессердечное равнодушие к чувствам других;
  • грубая и стойкая позиция безответственности и пренебрежения социальными правилами и обязанностями;
  • неспособность поддерживать взаимоотношения при отсутствии затруднений в их становлении;
  • крайне низкая способность выдерживать фрустрацию, а также низкий порог разряда агрессии, включая насилие;
  • неспособность испытывать чувство вины и извлекать пользу из жизненного опыта, особенно наказания;
  • выраженная склонность обвинять окружающих или выдвигать благовидные объяснения своему поведению, приводящему субъекта к конфликту с обществом.
  • Неспособность соответствовать социальным нормам, уважать законы, проявляющееся в систематическом их нарушении;
  • Лицемерие, проявляющееся в частой лжи, обмане окружающих с целью извлечения выгоды;
  • Импульсивность или неспособность планировать наперёд;
  • Раздражительность и агрессивность, проявляющиеся в частых драках или других физических столкновениях;
  • Рискованность, без учёта безопасности для себя и окружающих;
  • Последовательная безответственность, проявляющаяся в повторяющейся неспособности выдерживать определённый режим работы, или выполнять финансовые обязательства;
  • Отсутствие сожалений, проявляющееся в рационализации или безразличном отношении к причинению вреда другим, дурного обращения с другими, или воровства у других людей.

  
Читайте свою википедию, русские! Это - о вас!
.

poniedziałek, 21 listopada 2011

PKP do Hollywood


Uwielbiam filmy o pociągach, które albo są uprowadzane, albo wysadzane w powietrze lub wykolejane, albo jadą do różnych dziwnych miejscowości, albo wiozą jakiś nietypowy ładunek, np. bombę atomową, setki skazańców, Stevena Seagala, groźnego wirusa itp., albo ścigają się wzajemnie, jak to kiedyś w czasach Wojny Secesyjnej miejsce miało. Pociąg - to uniwersalny środek scenerii filmowej, zapewniający każdemu filmowi niesłabnące powodzenie. Inna sprawa, że mój facet ma już dość pociągów na ekranie (twierdzi, że wszystkie są tak samo nudne) i, jak tylko słyszy zapowiadany tytuł planowanego do obejrzenia filmu, ucieka sprzed monitora. Musiałem zatem pozmieniać nazwy posiadanych filmów, a nabrały nagle nowych barw i smaków. Oto co wyszło: 

"Autobus życia" 
"Uciekający samolot" 
"PKS do Darjeeling" 
"Mystery Bus" 
"Ostatni tramwaj" 
"PKP z forsą" 
"Horror Aircraft" 
"Nocny trolejbus z mięsem"
"Zwariowany pojazd" 
"Autobus tortur" 
"Tramwaj skazańców"
"Wielki napad na metro" 
"Wóz za milionem"
"Ostatni Gagarin z Gun Hill"
"Atomic S-Bahn"

I wiecie co? Działa! Gdy pojawia się wreszcie tytułowy pociąg, szkoda już zmieniać film.

:)

piątek, 18 listopada 2011

Kiedy reklamy są milsze od ludzi

 

Co nie wejdę na Wikipedię, to widzę mordę jakiegoś jegomościa spod budki z piwem.


Jest to niejaki Jimmy Wales, założyciel szacownej Wikipedii. A o co chodzi? A o pieniądze, oczywiście. Weź mu i daj. Dołóż się pan do piwa. Daj no pińdziesiąt groszy. A lepiej złotóweczkę, reszty nie trzeba. A jeszcze lepiej od razu dwadzieścia złotych, które możesz wpłacić i tak, i siak, i na sto różnych sposobów. Bo przecież nie chcesz chyba oglądać na wikipedii reklam?

Oj, chcę. Wolę jakąś reklamę zamiast tej mordy. Wisi ona tam o wiele za długo i nader natrętnie. Takim jegomościom ani w życiu realnym, ani tym bardziej w wirtualnym kasy nie daję.
Gdyby to jeszcze była jakaś dziewuszka, z rodzaju tych, co reklamują usługi home.pl, to jeszcze bym to zrozumiał, może się nawet zastanowił. Ale pan Jimmy Wales chyba mocno przecenia kasozdobywcze walory swojej facjaty - nie wiem, kto na taki widok rzuci się wklepywać numer swojej karty kredytowej.

Panie Wales, jeżeli nie dorzucicie do Wikipedii trochę reklam, obawiam się, że za jakieś pół roku znów będę miał wątpliwą przyjemność oglądania Pańskiej podobizny nad każdym artykułem Wikipedii.

.

piątek, 11 listopada 2011

Mianowane pustostany

Mianowane pustostany i zera bez pałeczki, hodujące dupy w tzw. polskim parlamencie, głośno szydzą z posła Biedronia, który, broniąc kandydatury Wandy Nowickiej na wicemarszałka sejmu, oponował przeciwko użyciu wobec niej jakichś błahych wypowiedzi członków rodziny tejże. Użył sformułowania "cios poniżej pasa" - który, choć w polszczyźnie spotyka się całkiem często, wśród niedowartościowanych seksualnie bydlaków posłów wywołał zupełnie jednoznaczne skojarzenia, a mianowicie, jak sądzę, z objęciem dłonią męskiego organu rozrodczego. Cała sala chlewowa sejmowa (może i połowa, ale z powodu braku jakiegokolwiek sprzeciwu tych, kto się nie śmiał, należy uznać, że cała) wybuchnęła śmiechem, bo przecież wszyscy muszą jednoznacznie kojarzyć posła Biedronia z seksem, obejmowaniem dłonią penisa i innymi smakowitymi szczegółami. Skojarzenie to jest o tyle głupie, że żaden przecież gej ciosów w penisa nikomu nie wymierza - odzwierciedla natomiast wysokość polotu fantazji zgromadzonej na sali sejmowej trzody.

Śmiejcie się, śmiejcie, bydlaki. "Kwiat nacji", kurwa, "reprezentanci społeczeństwa". "Pan poseł" Niesiołowski i "pani poseł" Pitera, których mama w dzieciństwie chyba niefortunnie jebnęła główką o podłogę, wyrazili swoje święte oburzenie tym, że Biedroń w ogóle śmie przemawiać, zamiast siedzieć cicho, najlepiej zakonserwowany w słoiku ze spirytusem wystawiony na powszechne obejrzenie.

Ale, drodzy państwo posłanki i posłowie, zobaczymy, ile w was tego śmiechu pozostanie, gdy ktoś, kto ma wiedzę, ujawni ciągle aktualizowaną listę pedałów i lesb wśród WAS, parlamentarzystów. Oj, zapewniam czcigodnych państwa, zaśmierdzi wówczas palonym, i to tak, że raz na zawsze odechce wam się śmiać. 


Nie zapominajcie, że, realizując swoje zachcianki homoseksualne, uczęszczając do klubów (nawet tych zagranicznych, co w dzisiejszych czasach nie stanowi żadnej przeszkody do Waszego rozpoznania), zdradzając żony, WY ujawniacie się AŻ MIŁO. Przecież utrzymujecie w ten sposób kontakty z gejami, którzy nie mają klapek na oczu i są w pełni świadomi, z kim uprawiają seks. Zważywszy, że to środowisko przesadnie dyskretnym nie jest, tylko się dziwię, dlaczego pewnej homoseksualnej "listy wildsteina" jeszcze w internecie nie ma. 


Naprawdę, na miejscu "posłów" polskiego "parlamentu" bym na widok Biedronia salwami śmiechu nie wybuchał.
.

wtorek, 8 listopada 2011

Odpady polityczne

Pan Zbigniew "Zero" Ziobro (w skrócie - ZZZ) wraz z pachołkami powołał nowe koło parlamentarne - "Solidarna Polska". Nie wiem, jak kto, ale osobiście ja mam wrażenie, że owej "solidarności" - zwłaszcza tej deklarowanej, bo tej faktycznej w postsolidarnościowej Polsce mamy jak na lekarstwo - jest dookoła tyle, że nie ma gdzie splunąć, by na tę "solidarność" nie trafić.

Pamiętacie kochani - Ruscy też w swoim czasie powtarzali jak mantrę "pierestrojka, pierestrojka", odmieniając to na wszystkie sposoby, no ale "pierestroili" się do tego, że mają, jak wiadomo, Putina. W Polsce również ględzą "solidarność, solidarność", "Polska taka, Polska siaka", a mają same odpady poprodukcyjne polityczne i pośmiewisko na cały świat. A jak jest w Polsce naprawdę - każdy wie z autopsji. Wystarczy wysunąć nosa z domu.

Im bardziej śmieciowe są te odpady, tym więcej w nich solidarności oraz polskości. "Solidarna Polska", "Polska patriotyczna", "Polska jest najważniejsza", "prawica Rzeczypospolitej", "ruch dla Rzeczypospolitej",  "ruch odbudowy Polski" (ruchać wam się chce?), "blok dla Polski", "koalicja dla Polski", "inicjatywa dla Polski" (ale ta Polska jest zachłanna...), "przymierze dla Polski", "porozumienie dla Polski", "porozumienie Polskie", "samoobrona Rzeczpospolitej Polskiej", "konfederacja Polski niepodległej - ojczyzna", "polska konfederacja - godność i praca" (co, Targowica we krwi siedzi, panowie "konfederaci"?), "polska racja stanu", "naprzód Polsko", "narodowe odrodzenie Polski", "narodowy kongres Polski", "organizacja narodu polskiego - liga polska", "Polska plus", "Polska XXI", "razem Polsce", "zjednoczenie polskie"... ufff.

Ech, te górnolotne hasła, te puste gesty, ta typowo polska troska o nienarodzonych i typowo polskie mienie w dupie tych, kto zdążył się urodzić... Ta deklarowana miłość do bliźniego i ta nienawiść, jaką ludzie otaczają się nawzajem. "Człowiek człowiekowi Polakiem", powiada stare mądre przysłowie.

"Biedna ta Polska" - oto proponowana przeze mnie nazwa nowej partii politycznej. Kto by tę Polskę obronił przed Polakami...

A Pan Ziobro może "spółknąć się" (tzn. wejść w spółkę, żeby ktoś czegoś innego nie pomyślał) z innymi urażonymi, znieważonymi, skrzywdzonymi i poniżonymi, opuszczonymi i dotkniętymi losem: popłuczynami po LPR, PJN, Dutkiewiczem, Kórwinem (bóg wie, jak ich partyjki aktualnie się nazywają), Jurkiem Markiem, Chlebowskim, Pęczakiem, Janowskim, Dornem, ś.p. Sabą i temu podobnymi wielkościami ujemnymi, wśród których "Zero" jest póki co najbardziej dodatnie.

Największa polska patriotka, Królowa-Wszechdziewica Maryja I Niepokalana, niewątpliwie wesprze nową solidarno-polską inicjatywę, odmawiając za pomocą Radyja różaniec do Siebie Samej.

czwartek, 3 listopada 2011

Festiwal obłudy

   
Zbigniew Ziobro, wiceprezes PiS, wraz ze swymi pachołkami poplecznikami pędzi do założenia własnej partii politycznej. Przy tym zarówno on, jak i Jacek Kurski, ma gębę pełną frazesów nt. jedności prawicy, niepodważalności przywódczej roli umiłowanego przywódcy Jarosława Kaczyńskiego, o potrzebie demokratyzacji Prawa i Sprawiedliwości, o potrzebie wygrywania wyborów itp.

Dobra mina do bardzo złej gry.

Oczywiście, Ziobro ma pełne prawo wyjść z PiSu i założyć swoją własną partię, a nawet dwie. Jednak to, że rozwodzi się o potrzebie "demokratyzacji" i "debaty" w PiS, świadczy o jego niesłychanej obłudzie. W ten sposób Ziobro wymusza na Kaczyńskim zryw emocjonalny i wypieprzenie go z partii z hukiem, sobie zaś rezerwuje aureolę męczennika. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nic tak prezesa nie rozwścieczy, jak czcza gadanina o "demokratyzacji", i to z ust tego, kto był głównym Cerberem i zamordystą "IV RP". Im więcej będzie demonstrowanej chęci do "debat", tym szybciej Kaczyńskiemu puszczą nerwy. W dokonanej rozgrywce to Kaczyński sobie zaszkodzi i będzie tym "złym". A Ziobro? Przecież miał czyste, odważne, światłe intencje!

Ale za kogo Ziobro ma nas, wyborców, zwykłych ludzi?

Wszyscy wiemy, jaki jest Jarosław Kaczyński. Można go lubić, można nie lubić (ja go lubię o tyle, o ile uważam, że żadna osoba, goszcząca w domu kota, nie może być do końca złą. Tak samo jak i żadna osoba, będąca z zamiłowania myśliwym, nie może być do końca osobą dobrą. Tak jest, Panie Prezydencie Komorowski!), ale nawet największym jego życzliwcom nie przyjdzie do głowy twierdzić, że Kaczyński może rządzić demokratycznie i pozwalać na kwestionowanie wygłaszanych przez siebie poglądów i obranych kierunków. Owszem, dziadek może być i bardziej uśmiechnięty, i bardziej srogi, podobnie jak Pan Bóg - raz "dobra bozia", a kiedy indziej "siecze rózgą surowości", a mimo to Bogiem wciąż pozostaje, i to wcale nie demokratycznym, czego od Boga zresztą nikt nie oczekuje - ale demokratą Kaczyński nigdy nie będzie, bo to nie ten typ osobowości.

"Nie wiedzieć" o tym po tylu latach współpracy z nim oznacza robić durniów z wyborców. Do czegoś takiego nie zniżyła się nawet Joanna Kluzik-Rostkowska, która owszem, udawała, że "bozia jest zawsze dobrotliwa", ale nie ubolewała obłudnie nad brakiem wymarzonej demokracji. Zresztą, nawet gdyby "ubolewała", miałaby na to większe prawa, niż krwawy minister sprawiedliwości, bo nie przelała za PiS żadnej krwi, ani swojej, ani cudzej.

Panie Ziobro, w świetle powyższego pamiętne słowa Leszka Millera nabierają znamiona proroctwa: "Zero" odnosi się do odsetka wyborców popierających nową Pana partię w przyszłych wyborach parlamentarnych.

Millerze, wierzę w Twoje przepowiednie!

.

wtorek, 25 października 2011

Make piss, not PiS

Ciekawe rzeczy dzieją się w PiSsie.

Najpierw po raz szósty przegrywa się wybory.

Potem w partii wzrasta niezadowolenie i szykuje się protest wewnętrzny. Ponoć Ziobro z kupką zwolenników chce przejąć władzę. Ale najpierw trzeba utkać dookoła prezesa misterną pajęczynę.

Następnie Tadzio Cymański w "nieautoryzowanym" wywiadzie mówi o cwanym prezesie i jego pachołkach. O braku dyskusji wewnątrzpartyjnej, tęsknotą szeregowego PiSiarza za demokracją itp. Niby nic nowego - ale co, pan Cymański spadł nagle z księżyca i wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakiej partii się znajduje? To mi zalatuje "nagłym" "olśnięniem" posła Kopycińskiego. Nie brzmi to u Cymańskiego wiarygodnie i na 105% jest tzw. przeciekiem kontrolowanym. Nie przypadkiem mówi się, że europoseł Cymański dostał już od Jarka wszystko, co mógł, i po zakończeniu swojej eurokadencji pójdzie jak niepyszny w odstawkę. A tu widocznie była szansa ugrania sobie trochę świeżej przyszłości politycznej u boku Ziobry i Kurskiego. Do stracenia w każdym razie niczego nie było.

W dalszej kolejności Ziobro już osobiście domaga się "przywrócenia demokracji" w PiS. Ziobro, demokracji... Cóż za ponury żart. Od lat Panu, Panie Zero, demokracji w PiSie nie brakowało? Ale nic, Ziobro idzie va banque - albo będzie miał PiS dla siebie, albo spadnie, niczym Ikar, w niebyt, albo np. założy własną partyjkę, jeszcze bardziej prawą i sprawiedliwą, słuszną i zbawienną, jedynie polską, ludowo-narodową w jednym.
"Przelewałem krew za PiS", powiada Ziobro, i to chyba najsłuszniejsza część jego wypowiedzi. Tak jest, panie Ziobro, przelewał Pan krew za PiS, tyle że wszyscy wiemy, że... nie własną. Pani Blida, która mogłaby co-nieco o tym powiedzieć, zrobiła wam koło nosa, a Pan nałożył w portki z przerażenia. No... być może również własną, jeżeli wówczas dostał Pan miesiączki. Ale to już jest Pańska tajemnica. OK, przyjmijmy, że dostał Pan, więc własną krwią okupił winy PiSu i jego prezesa.

No i na zakończenie na głównej stronie portalu wyborcza.pl odbyła się sonda z serii "co zrobi Kaczyński": wyrzuci Ziobrę z partii czy podzieli się z nim władzą.

I tu miałem zagwozdkę. Bo wcale tego wyrzucenia nie jestem pewien.

Ziobro za dużo wie.
O tym, że on wie za dużo, wie również Kaczyński.

Obaj oni wiedzą, że teczka Kaczyńskiego znajduje się w rozporku Ziobry.

Jarosławie, wyhodowałeś sobie żmiję na własnej piersi.
Dosięgnie Cię kiedyś to, czego się boisz najbardziej.

Nikomu przykro nie będzie.

.

Byłby człowiek, a artykuł się znajdzie...

 

    Nequitia polonica magna est ("nikczemność polska wielka jest"), jak wszyscy zapewne wiemy. Polacy w necie - ułani zacni i odważni - cieszą się z zabicia polskich żołnierzy na misji w Afganistanie.

Nie wiem, czy oni są tam na misji, czy na "misji", czy istotnie są to wolontariusze, którzy pojechali tam bronić słusznej sprawy, czy może najemnicy na saksach (jako że jestem cynikiem, ciężko mi uwierzyć w ich same dobre, inne niż merkantylne, zamiary. Może właśnie dlatego nie wyjechałem osobiście do Afganistanu, że nie widzę tam żadnych "słusznych spraw", potrzebujących obrony?). Ale, cokolwiek by myśleć o powodach obecności tam polskich żołnierzy, nie wypada się cieszyć z ich zabicia. Bo to nie cynizm, ani ułaństwo. To już zwykła nikczemność.

Ale jak nazwać działania pana sierżanta Jacka Żebryka, który pozwał komentatorów forumowych do sądu? Troską o honor mundura Żołnierza Polskiego? Być może, być może... lecz w tej absurdalnej sytuacji wydaje mi się, że polscy internauci w tej sytuacji o wiele bardziej boją się Polskiego Oręża, niż ci talibowie... Panie Sierżancie, może faktycznie trzeba było skuteczniej dać popalić talibom, niż debilnym krajowym internautom? Bo niestety, kierując w tej sytuacji sprawę do sądu, naraził Pan honor Mundura, Oręża i Bóg Wie Czego Jeszcze Żołnierza Polskiego na śmieszność. Pozwoli Pan, że najpierw byśmy się dowiedzieli o jakichś niesłychanych sukcesach militarnych Polskich Żołnierzy w Afganistanie, a dopiero potem o ich honorze w sądzie? No ale... dlatego widocznie owe sukcesy są "niesłychane", że nikt nigdy o nich nie słyszał. Czego osobiście gratuluję.

A jak nazwać działania Pana Prokuratora Ziemowita Książka z Białogardu?
Śledczy dotrą do każdego z autorów [szkalujących komentarzy na forach]. "A wtedy na pewno coś jeszcze się znajdzie, bo wiele osób ma na swoich komputerach np. nielegalne oprogramowanie - mówi prokurator Książek. - Więc lepiej, żeby każdy z potencjalnych autorów dobrze przemyślał najpierw, zanim napisze coś takiego w internecie. Nawet, jeśli wybroni się wolnością wypowiedzi, znajdzie się coś innego i będzie miał kłopoty."

Czyżby Pan Prokurator zastraszał ludzi, ubiegając się do metod Andrzeja Januariewicza Wyszyńskiego, prokuratora stalinowskiego? "Byłby człowiek, a artykuł KK zawsze się znajdzie"? Jak nie przekroczenie wolności słowa, to ściągnięty z muła lub torrentów film, a jak nie film, to może hałasowanie po godzinie 22? Poszczuje Pan Prokurator jakąś sąsiadkę tych debili, żeby zeznała, że hałasują po 22.00 i przeszkadzają spać? A jak nie sąsiadka, to może im narkotyków trzeba podsypać do kieszeni? A potem co - kula w tył głowy? Bo właśnie tak jaśnie pan prokurator sobie postanowił? Ukarze ich Pan bez względu na wszystko? Przeforsuje wymarzony przez siebie wyrok?

Aż nie chce się wierzyć, że to urzędowa wypowiedź polskiego prokuratora, a nie prywatna opinia jegomościa spod budki z piwem czy podwórkowego chuligana, rabującego drobne i straszącego, żeby nie wzywać policji, bo inaczej zaszlachtuje. Hak się zawsze znajdzie, Panie Prokuratorze? Bo żyjemy w takim społeczeństwie, w takim państwie, że sposobem na "wyrobienie haków" są po prostu "odpowiednie" działania organów śledczych?

Cóż, widocznie, polscy prokuratorzy dokładnie w taki sam sposób strzegą prawa, jak polscy żołnierze - bronią demokracji w Afganistanie.

I byłoby śmiesznie, gdyby nie było strasznie.

Andrzej Januariewicz wdrapuje się na swoje honorowe miejsce obok Feliksa Edmundowicza w plejadzie idoli Polaków.
Kto następny?

.

czwartek, 20 października 2011

Sic transit gloria mundi

Каддафи прихлопнули, как таракана сапогом. При случае вырезали его отпрыска, видимо чтоб неповадно было стараться о "республиканский" престол в будущем.

Александр Григорьевич, может Вы знаете, кто следующий?

.

Szczury, wszędzie szczury...

Mamy w Polsce kilka gatunków szczurów. Te "zwyczajne" (Rattus), te "latające" (Columba) i te "polityczne" (Slavomiro Kopycinski).

Nie zdążył jeszcze zgromadzić się dopiero obrany Sejm, jak zaczęły się transfery polityczne: pan poseł Sławomir Kopyciński zwiał z klubu SLD do Ruchu Palikota.
Owszem, ja sam "zwiałem" z SLD do Palikota, gdyż na Palikota właśnie głosowałem. Ale ja - mogłem, gdyż "wyborca zmienny jest" i ma prawo... wyboru. Ale czy może ot tak sobie zwiać "wybraniec"?

Słusznie pytany o "wbicie noża w plecy" Leszkowi Millerowi, nowemu przewodniczącemu klubu SLD, Kopyciński raczył odpowiedzieć: "Nie wbijam żadnego noża w plecy. Wybór pomiędzy Kaliszem a Millerem jest wyborem między dżumą a cholerą. Obojętnie pod czyim będzie przewodnictwem, ja nie widzę żadnych szans dla przyszłości tej formacji". Ot tak.

Ja natomiast mam dla pana posła Kopycińskiego kilka pytań kontrolnych:

  • Czy w momencie, gdy dostawał pan miejsce na liście SLD (jedynkę! w Kielcach), również uważał Pan, że Wasza formacja nie ma żadnych szans na przyszłość? 
  • Jeżeli tak, to z jakiego powodu startował Pan właśnie z jej listy? 
  • Jeżeli ideowo Palikot jest Panu bliższy, dlaczego nie startował Pan z listy jego partii? Może dlatego, iż nie miał Pan pewności, czy owa partia przekroczy 5%? 
  • Czy nie sądzi Pan, iż oszukał Pan swoich wyborców? Wie Pan, szczytem pychy byłoby sądzić, że wszyscy z 7003 wyborców zagłosowali personalnie na jaśnie Pana, a nie na SLD i eseldowską jedynkę jako najpewniejszą kandydaturę. Na przykład, niektórzy moi znajomi z Krakowa zagłosowali na Tomka Kalitę nie dlatego, że go znają, lubią i bliskie im są jego poglądy, lecz z tego samego względu - miał największe szanse na wywalczenie krakowskiego mandatu dla SLD. Wie Pan, gdyby można było zagłosować "po prostu na SLD", ani Kopyciński, ani Kalita nie zebraliby tych tysięcy głosów. Samo SLD - być może tak. 
  • Czy uważa Pan, że SLD zdobyłoby mniej, niż swoje 8.24%, gdyby Pan opuścił ich szeregi przed wyborami, czy może więcej?


A wystarczyłoby przeczekać - rok, pół roku... Nie byłoby poczucia oszustwa. A tak - nie umiem tego poczucia się pozbyć.

A Pan, Panie Palikot, oczywiście, zaciera ręce, bo w drodze wyborów powszechnych o ile więcej tysięcy musiałby Pan zebrać, żeby wprowadzić do Sejmu nie 40, lecz 41 posłów?
I po co opowiadasz Pan dyrdymały o tym, jaki to Kopyciński jest "ideowy"? Jeżeli wszystkich pozostałych masz takich równie ideowych, to naprawdę żałuję, że na Ciebie zagłosowałem.

"Jestem i pozostanę człowiekiem lewicy", powiedział Kopyciński. Nie, panie pośle, jesteś i pozostaniesz szczurem lewicy. Bydłoszczurem - wszak nazwisko zobowiązuje, kopyta z butów wystają...

.

poniedziałek, 10 października 2011

Cyrk zakończyłsia

Za chwilę rozpocznie się kolejny. Klowni będą z pewnością ci sami, jedynie w pośpiechu podkrążą sobie oczy, bo poprzedni smar zdążył się osypać.

Czy jestem ukontentowany wynikiem wyborów? Tak, w sumie tak. Jak zauważają politolodzy, wybory były "negatywne", czyli "rząd był niezły, opozycja byłaby gorsza". Jeszcze bardziej negatywne te wybory były w stosunku do SLD. Na Palikota zagłosowali ci, których Sojusz Dupicy Lewokratycznej przez całe lata pozorowania działalności lewicowej zdążył wkurzyć maksymalnie.

Palikot jest wielką niewiadomą, tak samo, jak w roku 1994 wielką niewiadomą był w swoim kraju Aleksander Łukaszenko. Ludzie wybrali go w myśl zasady, że "gorzej być nie może", gdyż dotychczasowa władza świeciła tryumfy marazmu i otępienia. Lecz niestety - okazało się, że gorzej być jak najbardziej może, a Białorusini upodobnili się do ezopowego bagnistego królestwa żab, które, chcąc postępu, wybrały sobie na króla... bociana.

Polska to nie Białoruś: wydaje się, że mechanizmy państwowe (i państwowotwórcze) działają tu o wiele lepiej i żaden Łukaszenko nie ma możliwości okazać się uzurpatorem. Pod tym względem szansa dana Palikotowi jest dla Polski o wiele bezpieczniejsza, niż ta, którą w roku 1994 obdarowano Łukaszenkę.

Wyraz twarzy polityków SLD - bezcenny.

Jednocześnie widać, że lewica w Polsce ma szanse. Skumulowany wynik Palikota plus SLD ociera się o 20%, co jest, jak na Polskę w ostatnich latach, liczbą całkiem niezłą. Jest więc o co walczyć.

Tu i ówdzie sypią się nietrafione diagnozy i jeszcze bardziej znachorskie sposoby na uleczenie SLD: ponoć trzeba Sojusz odmłodzić jeszcze bardziej... Ale co to da? On i tak w tej chwili przypomina już prywatkę młodych przydupasów średniorozgarniętego liderka, który nie dopuszcza do publiczności nikogo, kto w jakimś choćby stopniu przewyższa go intelektem. Gdzie tu jeszcze bardziej odmładzać? Kto niby miałby głosować na tych politycznych przedszkolaków?

Są w SLD osoby głęboko mi sympatyczne, które w ciągu lat wykazały się fachową pracą dla kraju. Ich dramatem jest, że przebywają w partii, której stery zostały zawłaszczone przez politycznego i intelektualnego Nikta, zajmującego się nie tyle pracą propaństwową czy choćby propartyjną, ile konstruowaniem własnego dworu, promowaniem własnej nic nie znaczącej osoby. Jak długo lojalność wobec macierzystej struktury będzie dla nich hamulcem przed opuszczeniem partii, która w ostatnich latach zmieniła się nie do poznania, lecz jedynie na gorsze?

Tak, Miller, Balicki, Kalisz, Olejniczak - to politycy z mojej bajki. O wiele bardziej mojej, niż Palikot, erzac-lewica. Ale dopóki oni nie reprezentują SLD, lecz jedynie w nim trwają, nie dostaną mojego głosu.

Proszę Państwa: weźcie i zróbcie coś. Bo jak niby chcecie cokolwiek zmieniać w Polsce, skoro nie potraficie niczego zmienić na lepsze we własnej partii?

Jeszcze rok temu myślałem, że SLD odbił się od dna. Lecz okazało się, że "dno dna" (świetny wyraz Kazi Szczuki) jest znacznie, znacznie niżej. Dodatkowo poniżej zera mamy niezbadany wręcz zakres wartości ujemnych...

.

piątek, 7 października 2011

Nadchodzi krótki, zaledwie dwudniowy, odpoczynek od wyborów

Zbliża się cisza wyborcza.

Wreszcie ulga.

Każde kolejne wybory przeprowadzane w Polsce napawają mnie coraz to większym obrzydzeniem.

W głębokiej duszy mam rządzące bądź opozycyjne partie i ich liderów. Nie śledziłem tej kampanii, nie interesowało mnie, kto co na kogo powie, doniesie, "odkryje", ujawni itp. Pasjonowało mnie to w roku 2001, 2005, 2007, ale wreszcie mam dosyć. Tak samo, jak mam dosyć corocznych "bożych narodzeń", tych samych głupich kolęd, choinek, mikołajów i kazań naszego kleru, rok do roku takich samych. Bo niby dlaczego mam średnio co 365 dni pasjonować się niezwykle "nową" "tajemnicą" narodzin jakiegoś bachora lub - co kolejne 365 dni - rozpamiętywać, jak to jacyś Żydzi innego Żyda zgładzili? Też mi coś...

Tak samo jak klerowi brakuje co roku inwencji, co można wymyślić na te same wyświechtane tematy, w których od ok. 2000 lat nic nowego się nie dzieje, tak samo inwencji brakuje polskim politykom. Jedni straszą PiSem, drudzy - Tuskopalikotem, trzeci bredzą o jakiejś nowoczesnej lewicy... Starczy, proszę Państwa! Jesteście żałośni w tej swojej gorączce przedwyborczej! Starczy nam wmawiać, że oto zbliżają się wybory niesamowicie ważne, unikatowe, przełomowe, super-duper-niewiadomo-jakie. Kolejne "przełomowe", a tak naprawdę żałosne, wybory, odbędą się za 5 lat, albo za 4, albo za 3, albo za 2...

To WY się boicie, nie my!

Nie, nie boję się, że PiS wygra. Nie dlatego, że życzę im wygranej, lecz dlatego, że wiem, że oni są takimi samymi impotentami, jak i PO. I nie ma co nas nimi straszyć. "Pies, który szczeka, nie gryzie", powiadają bracia-ktoś-tam (wstawić opcjonalnie: Chińczycy, Ruscy, Eskimosi...). PiSowcy to nie są żadni diabli, lecz najzwyklejsi kundle, tak samo jak i członkowie innych partii politycznej. Tacy sami impotenci, jak i wszyscy pozostali. Sporo gadają, lecz nic z tego nie wynika. Nie popsują Polski, bo nawet popsuć, jak należy, nie potrafią. Najlepszym temu świadectwem są lata 2005-2007. Bałem się wówczas wygranej PiSu jak ognia, lecz... góra urodziła mysz, a ja żadnej zmiany w moim życiu nie zauważyłem.

Ktoś powie: Blida... No i co, że Blida? Święta Blida wyrządziła wszystkim anty-PiS-owcom ogromniasty prezent. Tak naprawdę nie wiemy, dlaczego się zabiła. Owszem, popsuła tym samym szyki PiSowi, ale powodów i celu jej samobójstwa jak nie znaliśmy, tak i nie znamy. Za to teraz wszyscy jak jeden mąż - i SLD, i PO, i PSL, i PJN, i RPP - mają czelność wykorzystywać jej śmierć w swoich własnych celach politycznych, jak gdyby byli Blidy największymi przyjaciółmi za życia...

Panie Tusk, Pana straszaki na mnie nie działają, bo PiS jest nie bardziej straszny, niż Ty - śmieszny. Wszyscy jesteście tak samo nieudolni. I nikt z was - dosłownie nikt - nie troszczy się o ten kraj, lecz o to, by wejść do władzy, zachować swoje stołki, zdobyć dla "swoich" jak najwięcej i za wszelką cenę - a usta wasze rżną dyrdymały o tym, że "Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie"!

Nic w tym kraju się nie zmieni, nawet jeżeli PO przegra z kretesem, a PiS wygra. Wszystko jak było siermiężne i obciachowe, tak takowym i pozostanie. PiS potrafi zepsuć nie bardziej, niż PO - zbudować. Bo popatrzcie, kto jest w PiS? Kogo tam się bać? Przecież tam nie ma nikogo! Trzeba nie mieć oleju w głowie, żeby się bać różnych Błaszczaków, Hofmanów, Brudzińskich, Karskich i tym podobnych figurantów. Tam za dyżurnego demona robi tylko Jarek Kaczyński, który jest nie bardziej przerażający niż jego własny kot, a cała reszta - to są po prostu klowni.

Tusku, jesteś niesamowicie bezczelny, że udajesz, jakoby tej watahy błaznów się boisz. Oczywiście, ty się jej wcale nie boisz, lecz próbujesz zastraszyć nią nas, wyborców. Tobie chodzi po prostu o utrzymanie pozycji waszej partyjski na kolejne 5 lat. To MY mamy przestraszyć się Kaczyńskiego i wybrać cię na kolejną kadencję.
Ale, przepraszam, co mamy robić, jeżeli tego kurdupla się nie boimy?

Niech żeż zapadnie wreszcie ta cisza wyborcza i życie na chwilę wróci do normalności. Mam dość waszych mord, debat, agitek i udawanego zatroskania o los "ojczyzny".

.

sobota, 1 października 2011

Totalna podróba

"Palikot jest podróbką lewicy", powiedział Grzesiu Napieralski, zatroskany nie o Palikota, nie o lewicę, lecz o to, ilu swoich przepchnie do Sejmu.

I wiecie co?
Miał rację!

Bo to, że Palikot - platformers i oligarcha alkoholowy - stał się lewicą, to kwestia przypadku. Bo kim mógłby w tym kraju zostać? Jeszcze jedną prawicą? Taką, jak PJN, które po zerwaniu z PiS starych zwolenników straciło, a nowych nie zyskało, bo i niby skąd? Czyżby nie wiedziało, że "stan prawicy" - to nie wybór polityczny wolnego człowieka, lecz schorzenie umysłowe części społeczeństwa?
No więc Palikot jest roztropniejszy od tych przechrztów z PJNu i oczywiście zrozumiał, że prędzej poradzi sobie z brakami po lewej stronie.

Towarzyszu Napieralski, macie rację: Palikot to podróbka, imitacja lewicy. Lecz WY - Pan i prawie całe SLD - jesteście tej lewicy podróbką jeszcze gorszą. Waszym jedynym zatroskaniem jest wprowadzenie do Sejmu jak największej liczby "waszych". W tym celu podcieracie się społeczeństwem, zwłaszcza tą jego częścią, która potrzebuje prawdziwej lewicy niczym powietrza. W tym jesteście jeszcze bardziej cyniczni, niż jakikolwiek Palikot. I wciąż liczycie na to, że owe społeczeństwo nie będzie miało wyboru, że i tak zagłosuje na was, bo "Palikot nie ma szans", nikogo innego nie ma, a wy możecie przynajmniej poudawać z wysokości sejmowej sali obrad, że coś tam działacie w zakresie własnych obietnic wyborczych, wyjętych z szafy i odświeżonych przed kolejnymi wyborami.

Podobnie w kościołach po "bożym narodzeniu" wszystkie okolicznościowe szopki i dekoracyjki są demontowane i zwalane w bezładzie na poddaszu, w jakichś komórkach, za organami czy w piwnicach, tam gdzie przechowuje się wiadra, szmaty, wazony i inne badziewie. Wszystkie te gadżety - maryje, jezusy, zwierzęta, choinki, słoma, gwiazdki, tudzież wielkanocne jajka, piórka i krucyfiksy - w diabelskiej mieszaninie, niczym chłam, zwala się w kupę w oczekiwaniu na okres kolejnych "świąt", gdy, wywleczone i odkurzone, tu i ówdzie odmalowane i wyprostowane, znów mają przekonywać ciemny lud o jego własnej pobożności.

Niestety, logika podpowiada, że i kościół w Polsce jest jedynie podróbką religii.

I sama Polska jest podróbka cywilizacji zachodniej. Jedynie stara się naśladować ją wizualnie, ze zmiennym zresztą powodzeniem.
Dlaczego?

Bo w stosunkach społecznych panuje totalne Bizancjum. Pan wobec chłopa, profesor wobec studenta, ksiądz wobec wiernego, pracodawca wobec pracownika, emigrant wobec krajan, "patriota" któremu się nie udało wyemigrować wobec emigranta, władza wobec pospólstwa... Nuworysz wobec tego, komu dorobić się nie udało. Ktoś wyżej usytuowany wobec tego, co w hierarchii niżej.

Szkoda się w to zagłębiać. Kumaty i tak zrozumie.

To nie jest Europa. W Europie tak nie jest. To jest totalne zrusyfikowanie się, którego nie widać na naszych "europejskich" zabytkach, ale widać w duszy każdego z nas, wystarczy tylko trochę się tam zagłębić.

Podróbka Palikota na tle tego wszystkiego jest akurat najmniej szkodliwa, Grzesiu Napieralski. A być może jeszcze najbardziej sensowna, bo przynajmniej obiecuje być skuteczna. A w waszym obecnym SLD-owskim istnieniu ja niczego sensownego nie widzę.

Zagłosuję na Palikota. Też potrzebuję lewicy - może nie "autentycznej", ale na pewno skutecznej.

.

Człowiek jest najważniejszy

Kościół dba o człowieka przed jego urodzeniem.

Lewica - za życia.

PiS - po śmierci.

.

środa, 21 września 2011

Dziesięciolecie polskiego "Newsweeka"

Trzymam w ręku piękny okaz - "urodzinowe, bardzo specjalne" wydanie polskiego Newsweeka. Świetne artykuły, pełne natchnienia i autorefleksji rozpamiętywania popełnionych błędów i zabawnych sytuacji, wspaniałe gratulacje od obecnych i byłych prezydentów, marszałków i innych przewodniczących napieralskich. Naprawdę świetnie się czyta.

Ale niestety, coś sprawia, że "Newsweek" jest pismem... toaletowym. Kiblowym, jak ktoś by dosadniej powiedział. Dlaczego? Czyżby poziom jego artykułów był denny, nadający się do podtarcia, jak obietnice premiera Tuska? Nic z tych rzeczy.

Po prostu... jak bardzo bym nie miał suchych rąk, zostanę upaprany, umazany farbą drukarską, a po przeczytaniu jednego-dwóch artykułów bardziej zaczynam przypominać wściekłego malarza na kacu, niż ponoć rozgarniętego, współczesnego człowieka czytającego klasowe pismo. No bo jak można to czytać jadąc autobusem lub siedząc w kolejce w urzędzie??

Niestety, powyższe sprawia, że czytuję "Newsweeka" jedynie w kiblu. Po czym myję ręce. I idę żyć dalej.

Dlaczego "Angora", "Wyborcza" rąk nie brudzą? "Nasz Dziennik" w końcu też nie. Widocznie można?

Drodzy redaktorzy polskiego "Newsweeka", zróbcie coś z waszą drukarnią, dopilnujcie, by ktoś to lepiej suszył, no już nie wiem, nie obchodzi mnie, jak, co i dlaczego, po prostu nie życzę sobie mieć na dłoniach lustrzane odciski Waszych artykułów, zdjęć gwiazd czy reklamy!

.

środa, 14 września 2011

Kasa z dupy

W Polsce co trzeci gej jest "zawodowym masażystą", w Czechach co trzeci gej jest naganiaczem klubu lub knajpy gejowskiej. W pozostałym cywilizowanym świecie co trzeciego geja, zamiast "kurwą" lub "dziwką", określa się patetycznym mianem "escort"; "dziwka" bowiem (albo "kurwa") od dawna przestała oznaczać zawód, stając się marzeniem społeczno-erotycznym... co drugiego geja.

.

niedziela, 11 września 2011

11 września. Tragiczna rocznica

Dzisiaj my wszyscy, cała planeta obchodzi jakże smutną, tragiczną rocznicę - 10. Rocznicę Rozpoczęcia Światowej Walki z Terroryzmem.

Wybory wygrało SLD.
Zapoczątkowało to całą serię nieszczęść: SLD, jak wiadomo, jest skrótem od jakże proroczej dla Polski frazy "Samolot Leci w Dół". Samolot, a dokładnie, samoloty poleciały w dół, i rozpoczęła się niemająca końca i kresu walka z terroryzmem, trwająca do dzisiaj.

Mnie ogrom tej tragedii dotknął jak najbardziej osobiście, i to nie tylko ze względu na nieobejrzane 11 września 2001 roku filmy. Wracając zimą 2010 roku ze Szwecji samolotem, skonfiskowano mi buteleczkę kanadyjskiego syropu klonowego, kupionego w szwedzkim Lidlu za bardzo przystępną, w porównaniu do polskiej, cenę. Buteleczka zawierała magiczne pół litra gęstego, brązowego syropu klonowego, którego nigdy wcześniej - ani później - nie miałem okazji posmakować. Widocznie, nie jest mi to pisane.

Mam nadzieję, że mój istotny wkład w światową walkę z terroryzmem nie został zmarnowany. Wznoszę tamtym syropem stosowny toast za życie, zdrowie, świętą pamięć i spokój duszy wszystkich jeszcze żywych i już pomordowanych terrorystów, ich ofiar i pozostałych ludzi dobrej woli.

Amen.

czwartek, 8 września 2011

Awaria Allegro

Na naszych oczach Allegro stało się Grave senza tempo e quasi niente, czyli po prostu upadło... Awarii uległy wszystkie serwisy tej spółki, znane m.in. w Rosji, Bułgarii, Serbii, na Ukrainie, Białorusi, jako właśnie "Allegro", "Molotok", "Tizo" czy "Aukro".
Serwis przeprasza za awarię, z którą nie może się uporać, i informuje o przedłużeniu kończących się teraz aukcji o 24 h.

Marna pociecha dla tych, którzy czegoś pilnowali albo planowali dokonać bardzo szybkiego zakupu, np. nowego aparatu fotograficznego przed wyjazdem.

W tych warunkach owe deklarowane "Allegro" oddaje silnym "scherzando" i jest mocno na wyrost...

środa, 7 września 2011

Manipulacja medialna

Pewien pan jechał sobie szybkim motorkiem, którego lubi i który pozwala czuć się bardziej męsko, przypierdolił w inne autko, wyleciał z siodła, przeorał nosem ziemię i teraz leczy się w szpitalu na Szaserów za pieniądze podatników (nie wykluczam, że za swoje również). 

Ot, z kim się nie zdarza, prawda? 

Na nieszczęście obywateli tego zacnego kraju, media postanowiły urządzić pokazowe show, podobne do tego z okresu zgonu Karola Wojtyły. Jak płakać, to całym krajem! Jak uwielbiać, to całym światem! Od kilku dni "cały kraj", ba, "cały świat" śledzi przebieg wydarzeń o znaczeniu planetarnym - wypadku pana Jarosława Wałęsy. 

Kim jest pan Jarosław Wałęsa? Trudno powiedzieć. Jeden z setek tysięcy trzydziestokilkuletnich panów, obywateli tego kraju, którzy gorzej czy lepiej pracują, zarabiają, udzielają się publicznie lub nie, robią dzieci lub nie, mając między nogami krótsze lub dłuższe, chudsze lub grubsze penisy. 

Dlaczego zatem wypadek z udziałem tego akurat pana miałby nas interesować bardziej, niż tysiące innych podobnych wypadków z polskimi trzydziestolatkami? 

Po jaką cholerę media "żyją" tą sprawą, organizują i transmitują na żywo konferencje prasowe lekarzy (i to w kilku częściach), poświęcają temu czas w wiadomościach, opowiadając o tym i zadając pytania głosem pełnym tragizmu i modlitewnej tremy? Jadę autem - w radiu o Wałęsie, siedzę u fryzjera - w telewizji konferencja o Wałęsie, uruchamiam przeglądarkę - patrzy na mnie Wałęsa jak żywy, otwieram kosz na śmiecie - a tam gazety z Wałęsą w czołówce... No, wobec tego ostatniego zjawiska nic przeciwko raczej nie mam. Że Jarek Wałęsa zdominował kosz, to zrozumieć mogę, ale dlaczego, do cholery, Jarek Wałęsa zdominował moje życie? Hej, media, czy wam ktoś za ten teatr absurdu płaci??

Czy jestem może znieczulony? Yes, ale z całą pewnością nie do takiego stopnia, by dać się zwariować!

Dlaczego media robią mi wodę z mózgu? Dlaczego sugerują, że mam do czynienia z czymś znacznie istotniejszym i poważniejszym, niż w rzeczywistości? Dlaczego mnie karmią tym gównem? Bo co, pan Jarek jest synem swego tatusia? No i co z tego? A jakie on ma dokonania? A jakie miałby on szanse na zaistnienie w polityce krajowej, gdyby nie chwytliwe nazwisko i koneksje rodzinno-partyjne? A co, jeżeli któraś z nikomu nie znanych córek prezydenta Komorowskiego dostanie nagle biegunki, też zostanie zwołana konferencja prasowa, poświęcona temu "wydarzeniu"? 

U mnie na osiedlu zginęła dwójka dzieci, które wiozła autem babcia. Z podporządkowanej drogi, na skrzyżowaniu bez świateł, wyleciał z prędkością 150 km/h  jakiś pojebaniec, taranując przy okazji trzy inne auta. Teraz na miejscu palą się znicze, a reszta rodziny protestuje przed urzędem dzielnicy, domagając się (bezskutecznie, oczywiście) instalacji świateł. Policji, jak to zwykle bywa, nawet nie przyszło do głowy, żeby zatrzymać palanta na miejscu wypadku. "Analizując sprawę", puściła go po prostu luzem. 

Czy ta tragedia jest choćby o włos mniej istotna i przerażająca, niż połamane żebra wciąż żywego pana Jarka Wałęsy? Nie. Ale czy ktokolwiek z tego powodu organizuje konferencje prasowe i sra ludziom na mózg, pouczając, komu mają współczuć i o kim mają myśleć po wyłączeniu telewizora / radia / po wyrzuceniu gazety do kosza? Jakoś nie zauważyłem. 

Nawet kochana "Wyborcza", publikując artykuły o Jarku Wałęsie, nie pozwala na zamieszczanie pod nimi komentarzy. Czyni tak zwykle w "szczególnie wzniosłych" przypadkach, jak to jakieś katastrofy narodowe, Smoleńsk, Papież itp. Co, "pewne rzeczy nie wymagają komentarza", bo "wymagają jedynie czapek w dół i pochylenia głowy"? Komentarze są "niestosowne"? A może redakcja się obawia, że komentarze swoją trafną oceną zniweczą misternie utworzony wizerunek męczeństwa Syna Pana Prezydenta Lecha Wałęsy Jarosława (w skrócie SPPLWJ)? 

Życzę oczywiście panu Jarkowi Wałęsie dobrego zdrówka, dobrych motorków pod tyłkiem i szerokich polskich dróg (do powstania których on, z racji wykonywanego zawodu, wybitnie może się przyczynić), ale zawszonym mediom, które rozpętały kampanię manipulacji świadomością społeczną w całkowicie niedorzecznym celu, życzę jak najszybciej zbankrutować.