... i to jest chyba jedyna śmierć, która nie każe wstydzić się z powodu radości, którą wywołała.
Co dalej? Czy Kim Dzong Un, miły młodzieniaszek po studiach w Szwajcarii, będzie "a", czy jednak "be"?
Któż to wie... Obawiam się, że nawet jeżeli będzie on aniołem wcielonym, nie zmieni to praktycznie nic w losie 22 milionów północnych Koreańczyków.
Bo przecież, jak wiemy, nie wystarczy śmierci pana, by niewolnicy stali się wolni. Jak też wiemy, nawet wielkiego pragnienia wolności nie wystarczy, by umieć tą wolnością się posługiwać: pragnienie nie zastępuje umiejętności.
A czy Koreańczycy pragną? Mam co do tego bardzo poważne wątpliwości. I nie chodzi tu o brak jakiejkolwiek wewnętrznej opozycji. Wiem, że nic nie wiem na temat tradycyjnych azjatyckich układów społecznych, lecz daleki jestem od tego, by przypisywać wszystkim dookoła swoje własne pobudki i swój własny punkt widzenia. Przecież nie jestem Amerykaninem...
Nie wiem tak samo, kim byłbym, gdyby przyszło mi mieszkać w tej czy innej "korei północnej". Polska - na szczęście lub na nieszczęście - jest pograniczem wolności i niewolnictwa. Raz może się wydawać, że jesteśmy po stronie wolności, lecz z bliska możemy przyglądać się niewolnictwu, co jest dla nas wybitnie pedagogiczne... lecz czasem wystarczy nieco bardziej dogłębnej wizyty w społeczeństwo, żeby zacząć myśleć, że dookoła są sami niewolnicy, którzy o wolności nawet nie marzą, gdyż bycie niewolnikiem - to nie tyle dosadny splot okoliczności, ile często świadomy wybór. I wówczas tak różowo już nie jest.
Ludzie, którzy nie umieją żyć, gospodarzyć, zarabiać na siebie, czuć się gospodarzami własnego losu i własnych decyzji, którzy nie odczuwają potrzeby faktycznego pielęgnowania dobra ogółu, a nie tylko swojego własnego, którzy nie potrafią pracować, którzy nie znają świata, nie umieją dokonywać wyborów, ponosić za siebie odpowiedzialność, nie nauczą się tego wszystkiego, nawet gdyby ten czy tamten kim dzong il umierał codziennie, skutecznie i na zawołanie. Oni pozostaną niewolnikami, a poluzowanie państwowego aparatu represyjnego jedynie wzmocni w nich postawę roszczeniową. Wzmocni też poczucie bezkarności i niewolniczego pokroju anarchię, skutkującą chęcią wzbogacenia się kosztem swoich najbliższych, słabszych, podporządkowanych i uzależnionych.
Niestety, wiemy też o tym, że niewolnikiem jest być o wiele łatwiej, niż człowiekiem wolnym, człowiekiem woli. Niewolnikiem często się staje na własne życzenie, nawet gdy brakuje kogoś, kto chciałby nas zniewolić. Tego typu niewolnictwo, podejrzewam, jest chorobą psychiczną.
Jak wiemy, "Chatę wuja Toma" napisała pisarka wolna. Na tyle wolna, że w czasach wyjątkowo obrzydliwego patriarchalnego purytanizmu (zwłaszcza w wydaniu amerykańskim) zmierzyła się najpierw z kuchenno-garowym "przeznaczeniem" amerykańskiej "wolnej" kobiety, a już dopiero potem - z niewolnictwem.
Obawiam się, że sam wuj Tom nie napisałby niczego, nawet gdyby pisać potrafił.
W Korei Północnej zmian nie będzie, przynajmniej na lepsze.
.
Co dalej? Czy Kim Dzong Un, miły młodzieniaszek po studiach w Szwajcarii, będzie "a", czy jednak "be"?
Któż to wie... Obawiam się, że nawet jeżeli będzie on aniołem wcielonym, nie zmieni to praktycznie nic w losie 22 milionów północnych Koreańczyków.
Bo przecież, jak wiemy, nie wystarczy śmierci pana, by niewolnicy stali się wolni. Jak też wiemy, nawet wielkiego pragnienia wolności nie wystarczy, by umieć tą wolnością się posługiwać: pragnienie nie zastępuje umiejętności.
A czy Koreańczycy pragną? Mam co do tego bardzo poważne wątpliwości. I nie chodzi tu o brak jakiejkolwiek wewnętrznej opozycji. Wiem, że nic nie wiem na temat tradycyjnych azjatyckich układów społecznych, lecz daleki jestem od tego, by przypisywać wszystkim dookoła swoje własne pobudki i swój własny punkt widzenia. Przecież nie jestem Amerykaninem...
Nie wiem tak samo, kim byłbym, gdyby przyszło mi mieszkać w tej czy innej "korei północnej". Polska - na szczęście lub na nieszczęście - jest pograniczem wolności i niewolnictwa. Raz może się wydawać, że jesteśmy po stronie wolności, lecz z bliska możemy przyglądać się niewolnictwu, co jest dla nas wybitnie pedagogiczne... lecz czasem wystarczy nieco bardziej dogłębnej wizyty w społeczeństwo, żeby zacząć myśleć, że dookoła są sami niewolnicy, którzy o wolności nawet nie marzą, gdyż bycie niewolnikiem - to nie tyle dosadny splot okoliczności, ile często świadomy wybór. I wówczas tak różowo już nie jest.
Ludzie, którzy nie umieją żyć, gospodarzyć, zarabiać na siebie, czuć się gospodarzami własnego losu i własnych decyzji, którzy nie odczuwają potrzeby faktycznego pielęgnowania dobra ogółu, a nie tylko swojego własnego, którzy nie potrafią pracować, którzy nie znają świata, nie umieją dokonywać wyborów, ponosić za siebie odpowiedzialność, nie nauczą się tego wszystkiego, nawet gdyby ten czy tamten kim dzong il umierał codziennie, skutecznie i na zawołanie. Oni pozostaną niewolnikami, a poluzowanie państwowego aparatu represyjnego jedynie wzmocni w nich postawę roszczeniową. Wzmocni też poczucie bezkarności i niewolniczego pokroju anarchię, skutkującą chęcią wzbogacenia się kosztem swoich najbliższych, słabszych, podporządkowanych i uzależnionych.
Niestety, wiemy też o tym, że niewolnikiem jest być o wiele łatwiej, niż człowiekiem wolnym, człowiekiem woli. Niewolnikiem często się staje na własne życzenie, nawet gdy brakuje kogoś, kto chciałby nas zniewolić. Tego typu niewolnictwo, podejrzewam, jest chorobą psychiczną.
Jak wiemy, "Chatę wuja Toma" napisała pisarka wolna. Na tyle wolna, że w czasach wyjątkowo obrzydliwego patriarchalnego purytanizmu (zwłaszcza w wydaniu amerykańskim) zmierzyła się najpierw z kuchenno-garowym "przeznaczeniem" amerykańskiej "wolnej" kobiety, a już dopiero potem - z niewolnictwem.
Obawiam się, że sam wuj Tom nie napisałby niczego, nawet gdyby pisać potrafił.
W Korei Północnej zmian nie będzie, przynajmniej na lepsze.
.
0 komentarze:
Prześlij komentarz