wtorek, 6 marca 2012

Nurtujące pytanie

No cóż, powoli wszystko się krystalizuje. Zatrzymano dyżurnego. Może usłyszy zarzuty. Może zaniedbał obowiązki, może czekał na "Gubałówkę", która nie nadjechała. Może banalnie przegapił.

Może maszynista zignorował znak "stop". Może znak był, może nie. Może nie było, bo nie zadziałał; może nie było, bo nie został uruchomiony. A może jednak był.

Tak naprawdę nie mamy już wiele tajemnic do rozwikłania. Sprawa jest raczej przyziemna, choć przez to nie mniej tragiczna.

Ale na jedno pytanie odpowiedzi wciąż szukam.

Jak można jechać "niewłaściwym" (czyli lewym) torem z maksymalną dozwoloną prędkością (120 km/h)?

Skoro wiemy, że jedziemy niewłaściwym torem, jak można nie zahamować, gdy daleko na horyzoncie pokazały się światła? Nie ma znaczenia, czy mógł to być "pociąg remontowy" czy cokolwiek innego. Ważne jest jedno: nie jadę swoim torem. 

Przypominam, że procedury kolejowe nakazują wszystkie odstępstwa od normy, wszystkie prędkości na wszystkich odcinkach zgłaszać maszyniście przed rozpoczęciem trasy. W tym przypadku raczej nie było wskazówki "Starzyny: tor lewy, maksymalna prędkość". Gdyby taka wskazówka była, oznaczałoby to, że cała katastrofa została zaplanowana kilka godzin wcześniej. Ja w to nie wierzę. Najpewniej żadnej takiej wskazówki nie było, a maszynista znalazł się w sytuacji nadzwyczajnej. Nieprzepisowej.

Jak w ogóle można było jechać cudzym torem z najwyższą prędkością?
Przecież wiemy, że sytuacje, gdy musimy jechać lewym torem, są wyjątkowe, powinny być opisane w karcie trasy (przed wyruszeniem w trasę), zaś podczas jazdy lewym torem zawsze obowiązuje szczególna ostrożność. W każdej sytuacji, nie tylko w niezaplanowanej.

I na pewno nie 120 km/h.

Niekiedy z przyczyn technicznych pociągi wyprawiane są na podstawie tzw. rozkazu szczególnego po torze przeznaczonym do jazdy w kierunku przeciwnym. Sytuacja taka zobowiązuje maszynistę do wyjątkowo uważnej obserwacji szlaku i reagowania na każdą wątpliwość, co do poprawności takiego rozkazu.

W momencie, gdy mkniemy z maksymalną prędkością w siną dal, widząc błyszczącą nitkę drugiego toru po swojej prawej stronie, nie ma już znaczenia, co zrobił lub czego nie zrobił jakiś dyżurny gdzieś tam. Teraz na nas spoczywa cała odpowiedzialność.
.

0 komentarze:

Prześlij komentarz