czwartek, 22 marca 2012
Szanowny Panie Ministrze Radku Sikorski!
Nie wątpię, iż w swych działaniach kieruje się Pan zasadami dobra Polski oraz zasadami demokracji.
Ale czasem zdarzają się sytuacje, gdy "dobro Polski" oznacza dobro pewnych, pojedynczych, bardzo konkretnych Polaków... które to dobro w żaden sposób nie idzie w parze z "zasadami demokracji".
Proszę wyjaśnić opinii publicznej, o jakich projektach "Kulczyka - Sikorskiego" ciągle naradza się prezydent Łukaszenka wraz ze swymi ministrami, swymi oligarchami, zausznikami, liżydupami? O jakich "polskich propozycjach wznowienia dialogu" w kontekście "projektów Kulczyka"? O jakich projektach idzie mowa w chwili, gdy cały cywilizowany świat obłożył białoruski reżim sankcjami? Co Panowie próbujecie sobie ugrać w tym czasie na Białorusi? Dlaczego o projektach tych wszędzie cicho, sza, zaś jedyne informacje wypływają potajemnie przez źródło w administracji prezydenta Białorusi?
Obawiam się, że w kontekście Białorusi "Sikorski" może być tylko jeden. "Kulczyk" - też.
Co tak ważnego należy w dzisiejszych czasach załatwiać z dyktatorem, że wystawia Pan na szwank cały autorytet Rzeczypospolitej, którą Pan reprezentuje?
Czekamy, czekamy na wyjaśnienia.
wtorek, 6 marca 2012
Nurtujące pytanie
No cóż, powoli wszystko się krystalizuje. Zatrzymano dyżurnego. Może usłyszy zarzuty. Może zaniedbał obowiązki, może czekał na "Gubałówkę", która nie nadjechała. Może banalnie przegapił.
Może maszynista zignorował znak "stop". Może znak był, może nie. Może nie było, bo nie zadziałał; może nie było, bo nie został uruchomiony. A może jednak był.
Tak naprawdę nie mamy już wiele tajemnic do rozwikłania. Sprawa jest raczej przyziemna, choć przez to nie mniej tragiczna.
Ale na jedno pytanie odpowiedzi wciąż szukam.
Jak można jechać "niewłaściwym" (czyli lewym) torem z maksymalną dozwoloną prędkością (120 km/h)?
Skoro wiemy, że jedziemy niewłaściwym torem, jak można nie zahamować, gdy daleko na horyzoncie pokazały się światła? Nie ma znaczenia, czy mógł to być "pociąg remontowy" czy cokolwiek innego. Ważne jest jedno: nie jadę swoim torem.
Przypominam, że procedury kolejowe nakazują wszystkie odstępstwa od normy, wszystkie prędkości na wszystkich odcinkach zgłaszać maszyniście przed rozpoczęciem trasy. W tym przypadku raczej nie było wskazówki "Starzyny: tor lewy, maksymalna prędkość". Gdyby taka wskazówka była, oznaczałoby to, że cała katastrofa została zaplanowana kilka godzin wcześniej. Ja w to nie wierzę. Najpewniej żadnej takiej wskazówki nie było, a maszynista znalazł się w sytuacji nadzwyczajnej. Nieprzepisowej.
Jak w ogóle można było jechać cudzym torem z najwyższą prędkością?
Przecież wiemy, że sytuacje, gdy musimy jechać lewym torem, są wyjątkowe, powinny być opisane w karcie trasy (przed wyruszeniem w trasę), zaś podczas jazdy lewym torem zawsze obowiązuje szczególna ostrożność. W każdej sytuacji, nie tylko w niezaplanowanej.
I na pewno nie 120 km/h.
Niekiedy z przyczyn technicznych pociągi wyprawiane są na podstawie tzw. rozkazu szczególnego po torze przeznaczonym do jazdy w kierunku przeciwnym. Sytuacja taka zobowiązuje maszynistę do wyjątkowo uważnej obserwacji szlaku i reagowania na każdą wątpliwość, co do poprawności takiego rozkazu.
W momencie, gdy mkniemy z maksymalną prędkością w siną dal, widząc błyszczącą nitkę drugiego toru po swojej prawej stronie, nie ma już znaczenia, co zrobił lub czego nie zrobił jakiś dyżurny gdzieś tam. Teraz na nas spoczywa cała odpowiedzialność.
.
Może maszynista zignorował znak "stop". Może znak był, może nie. Może nie było, bo nie zadziałał; może nie było, bo nie został uruchomiony. A może jednak był.
Tak naprawdę nie mamy już wiele tajemnic do rozwikłania. Sprawa jest raczej przyziemna, choć przez to nie mniej tragiczna.
Ale na jedno pytanie odpowiedzi wciąż szukam.
Jak można jechać "niewłaściwym" (czyli lewym) torem z maksymalną dozwoloną prędkością (120 km/h)?
Skoro wiemy, że jedziemy niewłaściwym torem, jak można nie zahamować, gdy daleko na horyzoncie pokazały się światła? Nie ma znaczenia, czy mógł to być "pociąg remontowy" czy cokolwiek innego. Ważne jest jedno: nie jadę swoim torem.
Przypominam, że procedury kolejowe nakazują wszystkie odstępstwa od normy, wszystkie prędkości na wszystkich odcinkach zgłaszać maszyniście przed rozpoczęciem trasy. W tym przypadku raczej nie było wskazówki "Starzyny: tor lewy, maksymalna prędkość". Gdyby taka wskazówka była, oznaczałoby to, że cała katastrofa została zaplanowana kilka godzin wcześniej. Ja w to nie wierzę. Najpewniej żadnej takiej wskazówki nie było, a maszynista znalazł się w sytuacji nadzwyczajnej. Nieprzepisowej.
Jak w ogóle można było jechać cudzym torem z najwyższą prędkością?
Przecież wiemy, że sytuacje, gdy musimy jechać lewym torem, są wyjątkowe, powinny być opisane w karcie trasy (przed wyruszeniem w trasę), zaś podczas jazdy lewym torem zawsze obowiązuje szczególna ostrożność. W każdej sytuacji, nie tylko w niezaplanowanej.
I na pewno nie 120 km/h.
Niekiedy z przyczyn technicznych pociągi wyprawiane są na podstawie tzw. rozkazu szczególnego po torze przeznaczonym do jazdy w kierunku przeciwnym. Sytuacja taka zobowiązuje maszynistę do wyjątkowo uważnej obserwacji szlaku i reagowania na każdą wątpliwość, co do poprawności takiego rozkazu.
W momencie, gdy mkniemy z maksymalną prędkością w siną dal, widząc błyszczącą nitkę drugiego toru po swojej prawej stronie, nie ma już znaczenia, co zrobił lub czego nie zrobił jakiś dyżurny gdzieś tam. Teraz na nas spoczywa cała odpowiedzialność.
.
Etykiety:
Katastrofa,
Polska
poniedziałek, 5 marca 2012
Pseudo żałoba narodowa...
Pomimo smutku i współczucia, które odczuwam wobec absolutnie niewinnych ofiar tragedii i ich bliskich, nie mogę nie uznać racji Artyście, który protestuje przeciwko nagminnemu ogłaszaniu przez "Pana Prezydenta" żałoby narodowej.
Żałobę każdy powinien przeżywać we własnym sercu. W trakcie żałoby każdy ma święte prawo i honorowy obowiązek niewłączania telewizora, niesłuchania piosenek w radiu, niechodzenia do kina, nietańczenia na dyskotekach, niezawierania ślubów, nieuprawiania seksu, niepicia alkoholu... Jeżeli organizatorzy imprez rozrywkowych lub kulturalnych na tym stracą - no cóż, takie jest życie...
A jeżeli nie stracą? A jeżeli teatry, kina, kluby, knajpy i sex-shopy będą pełne?
Czy należy ustawowo nakazywać narodowi się smucić?
Niestety, żałoba narodowa potrzebna jest jedynie politykom. To oni najchętniej ją celebrują, posępnie się marszczą w telewizji, nachylają głowy w "skupieniu" i dobierają piękne słowa "strasznego współczucia". To jest świetna okazja dla kolejnego lans-lans-lans...
Ani Umarli, ani ich rodziny nie zyskują na ogłoszeniu żałoby narodowej. Zyskują tylko i wyłącznie politycy.
Bo łatwiej jest polansować się w telewizji na tle opuszczonej flagi, niż zakasać rękawy i cokolwiek zmienić w archaicznej polskiej infrastrukturze, prawda, "Panie Prezydencie", "Panie Premierze" i wszyscy święci i święte z Wiejskiej? I łatwiej, i przyjemniej, i nic nie kosztuje, nieprawdaż?
A ci, którzy stracili pieniądze, kontrakty, występy, ci mają siedzieć cicho i się nie wychylać, by nie naruszyć "ogólnonarodowej" żałoby? Bo jak co, to zostaną wyklęci niczym sępy, chcące żerować na tragedii w momencie, gdy "wszyscy są w żałobie"?
Toż to WY, rządzący, żerujecie na tragedii! Nikt inny, oprócz WAS, z tego zysków nie czerpie!
.
Etykiety:
Katastrofa,
polityka,
Polska,
Prezydent,
społeczeństwo
Polska sieć kolejowa obciążona jest w ok. 35 %
- informuje Adrian Furgalski, ekspert Zespołu Doradców Gospodarczych "TOR".
To jest bardzo prawdopodobne, choć nie wiem, czy wliczone w to są trasy nieużywane (np. w Warmińsko-Mazurskim) lub takie, które od dawna istnieją jedynie w ewidencji którejś ze spółek "z okolic" PKP, lecz które w rzeczywistości od dawna spoczęły w punktach skupu złomu.
Ale mimo wszystko, boję się sobie wyobrazić, co by było, gdyby pociągów było choćby tylko dwa (a nie trzy) razy więcej.
No tak, moje obawy są całkowicie nieuzasadnione. Nie byłoby więcej pociągów. Przecież przewoźnikom wagonów zabraknie (chyba że "wyremontują" te ze Szczekocin). A tuż potem - lokomotyw. A tuż po lokomotywach - torów. Doświadczamy tego w Warszawie, gdzie, jak się zepsuje jakiś tor, ustawia się łańcuszek pociągów, które nie mają żadnej możliwości objazdu. Albo gdzie przewoźnicy walczą o dostęp do torów - bo jednym torem musi jechać i pociąg miejski, i pociąg "Kolei Mazowieckich", i pociąg dalekobieżny, i może nawet jakiś towarowy.
Im więcej pociągów, tym większe zatory przed przejazdami... Bo tuneli czy wiaduktów również brakuje. Bo Polska nagle się obudziła z pijanego letargu i nie może sobie uświadomić, że powstania dawno się skończyły.
No tak. Obudziła się, i zbudowała "stadion narodowy". I pół "świątyni opatrzności" "suwerennego narodu" "najjaśniejszej rzeczypospolitej".
Ktoś tu jeszcze domaga się autostrad?
Czas na odpoczynek!
.
To jest bardzo prawdopodobne, choć nie wiem, czy wliczone w to są trasy nieużywane (np. w Warmińsko-Mazurskim) lub takie, które od dawna istnieją jedynie w ewidencji którejś ze spółek "z okolic" PKP, lecz które w rzeczywistości od dawna spoczęły w punktach skupu złomu.
Ale mimo wszystko, boję się sobie wyobrazić, co by było, gdyby pociągów było choćby tylko dwa (a nie trzy) razy więcej.
No tak, moje obawy są całkowicie nieuzasadnione. Nie byłoby więcej pociągów. Przecież przewoźnikom wagonów zabraknie (chyba że "wyremontują" te ze Szczekocin). A tuż potem - lokomotyw. A tuż po lokomotywach - torów. Doświadczamy tego w Warszawie, gdzie, jak się zepsuje jakiś tor, ustawia się łańcuszek pociągów, które nie mają żadnej możliwości objazdu. Albo gdzie przewoźnicy walczą o dostęp do torów - bo jednym torem musi jechać i pociąg miejski, i pociąg "Kolei Mazowieckich", i pociąg dalekobieżny, i może nawet jakiś towarowy.
Im więcej pociągów, tym większe zatory przed przejazdami... Bo tuneli czy wiaduktów również brakuje. Bo Polska nagle się obudziła z pijanego letargu i nie może sobie uświadomić, że powstania dawno się skończyły.
No tak. Obudziła się, i zbudowała "stadion narodowy". I pół "świątyni opatrzności" "suwerennego narodu" "najjaśniejszej rzeczypospolitej".
Ktoś tu jeszcze domaga się autostrad?
Czas na odpoczynek!
.
Etykiety:
Katastrofa,
Polska
niedziela, 4 marca 2012
Pociąg do piekła c.d.
Nie wiem, nie umiem pozbierać się z myślami. Nie chcę nikogo osądzać. Nie chcę być najmądrzejszy i "wiedzieć lepiej", niż odpowiednio upowaznieni i zorientowani ludzie.
Trudno mieć pretensję do maszynistów o to, że nie było hamowania. Wieczorem, w ciemnościach, gdy z daleka widzimy ognie pociągu z naprzeciwka, nie wiemy, którym torem on jedzie. Nie wiemy tego aż pociąg zbliży się wystarczająco. Trudno, by maszynista hamował odruchowo, gdy widzi z naprzeciwka dalekiw ognie: przecież on takie ognie widzi nawet co kilkanaście minut. To tak, jak gdyby kierowca auta zwalniał za każdym razem, gdy zbliża się do niego inny samochód.
Więc ma się rozumieć, że maszynista zakłada, że wszystko jest OK. To przecież nie on wybiera tor, którym jedzie. To nie tramwaj, nie trolejbus, kierowca którego sam steruje zwrotnicą na torach lub na sieci trakcyjnej.
Ale mimo to wątpliwości pozostają.
Ruch pociągów w Polsce jest prawostronny. Inaczej, niż we Włoszech czy Szwajcarii. Maszynista może nie wiedzieć, którym akurat torem jedzie pociąg z naprzeciwka, ale wie, którym torem jedzie on sam. Wie, bo widzi obok błyszczącą nitkę drugiego toru.
Więc maszynista InterRegio z Warszawy musiał co najmniej się zastanowić, co on w ogóle robi na lewym torze. Rozumiem, że czasem pociąg wyjątkowo jest kierowany na inny, niż normalnie, tor, lecz w momencie, gdy do nas zbliża się inny pociąg, maszyniście powinno zaświtać w głowie pytanie, czy nie ma tu nieprawidłowości. Nie zaświtało...
Naprawdę nie chcę nikogo osądzać. Ktokolwiek tu zawinił, będzie miał koszmarne wyrzuty sumienia do końca życia. Nie będzie pewnie psychicznie zdolny do dalszego wykonywania zawodu. Pozostanie mu trwały uraz.
Nie wiem też, jaki był profil trasy, czy pociągi się "widzieli", czy może linia była wygięta i kontaktu wzrokowego nie było aż do ostatniej sekundy. Nie wiem, zapewne się dowiem później.
Ale przeraża to, jak kruche jest życie. Jak bardzo zależy od przypadku. Jak w każdej chwili możemy przestać istnieć...
Dotychczas czułem się w pociągach bezpiecznie, nawet tych prowadzonych przez PKP...
.
Etykiety:
Katastrofa,
Polska
sobota, 3 marca 2012
Katastrofa pociągu: najnowocześniejsza linia w Polsce
No i doszło do katastrofy. Na najszybszej, więc chyba najnowocześniejszej trasie w Polsce - CMK.
Nie chcę nikomu niczego udowadniać, ale od dawna w napięciu czekałem na coś takiego.
Niestety, w burdelu zwanym "PKP" inaczej i być nie może. Nikt niczego nie pilnuje. Wszyscy "jadą" na starej, przestarzałej infrastrukturze. Jaki panuje tam "porządek", wie w tym kraju każdy.
Że dotychczas, w poprzednich latach nie zdarzyło się nic równie tragicznego, to tylko dlatego, że pociągów w Polsce jest jak na lekarstwo. Gdyby było tyle, co w Niemczech - katastrofa pewnie zdarzałaby się codziennie.
Lecz nawet i przy tak małej liczbie pociągów PKP nie jest w stanie zapewnić ich normalne funkcjonowanie, zapewnić bezpieczeństwo podróżujących, zapewnić ludzkie warunki podróży.
Szlag by trafił "polskie koleje państwowe". Wraz z całym kierownictwem ich spółek, wraz z całą infrastrukturą, wraz z rozrośniętym personelem i popieprzonymi związkami zawodowymi.
"Pociąg do piekła" - ta trasa powinna być obsługiwana przez PKP! Żadna inna!
.
Nie chcę nikomu niczego udowadniać, ale od dawna w napięciu czekałem na coś takiego.
Niestety, w burdelu zwanym "PKP" inaczej i być nie może. Nikt niczego nie pilnuje. Wszyscy "jadą" na starej, przestarzałej infrastrukturze. Jaki panuje tam "porządek", wie w tym kraju każdy.
Że dotychczas, w poprzednich latach nie zdarzyło się nic równie tragicznego, to tylko dlatego, że pociągów w Polsce jest jak na lekarstwo. Gdyby było tyle, co w Niemczech - katastrofa pewnie zdarzałaby się codziennie.
Lecz nawet i przy tak małej liczbie pociągów PKP nie jest w stanie zapewnić ich normalne funkcjonowanie, zapewnić bezpieczeństwo podróżujących, zapewnić ludzkie warunki podróży.
Szlag by trafił "polskie koleje państwowe". Wraz z całym kierownictwem ich spółek, wraz z całą infrastrukturą, wraz z rozrośniętym personelem i popieprzonymi związkami zawodowymi.
"Pociąg do piekła" - ta trasa powinna być obsługiwana przez PKP! Żadna inna!
.
Etykiety:
Katastrofa,
Polska
czwartek, 1 marca 2012
Nieco o wartościach prawicowych
Jak to jest, że lewica z różnych krajów potrafi ze sobą dogadywać się i współpracować, natomiast prawica - nie?
Czyżby wartości lewicowe były wszędzie uniwersalne, natomiast prawicowe - w każdym kraju swoje?
Jak to jest? Czy polska prawica popiera działania prawicy niderlandzkiej, tej od "poskarż się na Polaka"? Czy polska prawica wyznaje te same wartości, co NPD i Związek Wypędzonych? Czy polska prawica ma zbliżone poglądy z UNA-UNSO i partią Swoboda? Czy polska prawica solidaryzuje się z prawicą litewską, gnębiącą Polaków?
A jeżeli nie, to dlaczego?
Gdzie te rzekome wspólne wartości tradycyjne, konserwatywne, religijne, "zdrowo"-nacjonalistyczne?
Polska ultraprawica wielbi i czci Hitlera, "wybawiciela białej rasy", łączy się z nim w jego nienawiści do Żydów, lecz trochę jakby zapomina, że Hitler z wcale nie mniejszą lubością mordował takich, jak oni, Polaków. Dlaczegoś nie widział w nich "pobratymców" w godnej sprawie obrony białej rasy... Może mało mordował? A może lubimy swoich oprawców? Zaiste, prawicowe to i "wartościowe"... choć bardziej cuchnie masochizmem, niż jakimiś wartościami.
Nie, oczywiście, i po lewej stronie są radykałowie... choćby o Czerwonych Brygadach wspomnę. Co więcej, jak powiedział ktoś z mądrych (ja), bardzo lewi i bardzo prawi są na politycznej kuli niby tak dalecy od siebie, że gdzieś tam za horyzontem się zmykają. Nie ma to, jak robotnicza partia narodowo-socjalistyczna Hitlera, czy też partia narodowo-bolszewicka Limonowa, "absolutnie prawa i nieskończenie lewa jednocześnie"...
Lecz radykałowie lewicowi są znacznie mniej namacalni, widoczni, szkodliwi. Musiałem nieźle się nagłowić, by przypomnieć sobie jakiekolwiek przykłady tego planktonu politycznego. Tymczasem prawica, zwalczająca inną prawicę, nie tylko u siebie, lecz i zagranicą, otacza nas wszędzie - w gazetach, radiu, telewizji, w sejmie, w kościele...
Pomyśleć tylko, że nikt jeszcze nie stwierdził, że chodzi nie o prawicowe usposobienie, nie o "wartości tradycyjne", a o chorobę psychiczno-umysłową. Bowiem owe "wartości prawicowe" rozbijają się w drobny mak tuż po przekroczeniu granicy sąsiedniego kraju. Tam czyhają na ciebie ich miejscowe prawicowe oszołomy, wartościom których ty faktem swego istnienia przeszkadzasz... Każdy kraj ma swoje własne "wartości prawicowe", których nie da się pogodzić z sąsiedzkimi. No, chyba że w celach taktycznych, np. w Parlamencie Europejskim, z jakimś dalekim krajem, któremu nie zdążyliśmy się jeszcze naprzykrzyć historycznie. Do czasu, rzecz jasna - przecież żadna europejska prawica na dłuższą skalę nie pogodzi się z napływem polactwa, rumuństwa i bułgarstwa, jakkolwiek prawicowe w swych własnych wartościach ono nie było.
Jako reprezentanci "tych samych" "wartości", prawdziwie prawicowi Polacy powinni wesprzeć inicjatywę Geerta Wildersa, szefa Partii Na Rzecz "Wolności", autora słynnego portalu antyimigranckiego... i niechybnie wynieść się z Niderlandów do siebie, dziękując Wildersowi za wartościowe upomnienie o nieco zapomnianych wartościach prawicowych.
.
Subskrybuj:
Posty (Atom)