piątek, 29 kwietnia 2011

Ślub Tysiąclecia

  
Od kilku tygodni jesteśmy bombardowani informacjami o jakże ważnym wydarzeniu światowym - ślubie księcia XX (nie pamiętam imienia, niestety) z panną YY (imienia nie tyle nie pamiętam, co nigdy nie znałem).

Cóż to jest? Nachalna autopromocja? Sikanie wrzątkiem ze szczęścia światowych paparazzi? Udawanie, że świat jest szczęśliwy? Oj, to chyba mooocno angielski humor. Bo mnie to jakoś ani śmieszy, ani bawi. Co więcej, zupełnie nie obchodzi. Istotnie nie pamiętam, czy pan młody, który niegdyś był dość ładnym młodzianem, a obecnie coraz bardziej przypomina skrzyżowanie konia z wiewiórką, ma na imię William, czy może Karol. Nie czuję się z tego powodu gorszy. Z jakiej zresztą paki powinien mnie obchodzić czyjś ślub, jeżeli akurat nie jestem na nim świadkiem ani wynajętym fotografem?

Życzę oczywiście państwu młodym wszystkiego najlepszego, bo ślub to zawsze fajna sprawa, ale czy cały świat nie powinien właśnie na tym poprzestać? No na litość boską, co kogo ten ślub obchodzi?!

Nie, dowiedziałem się, że właśnie chyba ślub doszedł do skutku i miało go oglądać... 2 miliardy osób na całym świecie. Dio buonissimo! Czy tylu ludzi posiada TV lub może internet? Czy tylu ludzi postradało zmysły? Ja swój telewizor wyrzuciłem, i to nie ze względu na konieczność płacenia abonamentu, bo i tak nigdy w życiu takowego nie zapłaciłem. Nie, wyrzuciłem, bo taka telewizja, jaką serwuje mi Polska, nie jest mi do niczego potrzebna nawet za darmo. OK...
Ale dwa miliardy (?!) Tak donosił rząd angielski, który doszczętnie chyba zwariował. Zastanawiam się, czy powodem tego nie jest przypadkiem ograniczenie genetyczne, spowodowano odizolowaniem wysp brytyjskich od reszty świata. Takie rozmnażanie się we własnym zakresie zwykle nie wychodzi nikomu na dobre...

Przy okazji mam pytanie: a co, gdyby książę XXX był np. gejem? Nie dostałby korony? Nie dano by mu było mieć ślubu? Czy mogłaby tego ślubu udzielić któraś lesbijska pani biskup? Czy nadęta pani król udawałaby, że jest zachwycona? Może monarchia by upadła, gdyby nie młodszy braciszek, który ma szanse okazać się "normalnym"? Jakby się mianował małżonek królewicza? Lordem i parem Anglii? No, niech mi ktoś powie, co by było wtedy :)

Bo chciałbym wiedzieć, czego jest warta ta deklarowana angielska tolerancja. Czy zmierzyłaby się i z taką sytuacją? Czy którąkolwiek współczesną monarchię stać na takie rozwiązanie? W sumie, ludzie się przyzwyczajają do wszystkiego, tak samo, jak już się przyzwyczaili, że to pani Ela jest kierowniczką kościoła angielskiego, a przeciętna kobieta-ksiądz to niekoniecznie tampony i gotowanie na ołtarzu.

Tyle że król - to w znacznie mniejszym stopniu praktyka, a w o wiele większym - tradycja, symbol. W końcu, kobieta może być znakomitym pastorem/księdzem, ale jest to zajęcie jak najbardziej praktyczne. Król-gej z małżonkiem nie mieliby w naszych czasach nawet teoretycznie jakiegoś zajęcia praktycznego, w którym mogliby się sprawdzić. Zatem, dla mnie postawione wyżej pytanie bynajmniej nie jest retoryczne.

PS. Na króla nie startuję, na jego małżonka również. Nie gustuję w monarchii :)
 

1 komentarz:

  1. ślubem tysiąclecia będzie ślub Jarusia oraz Rydzusia, Williama to tylko 10-lecia ślubik mały :D

    OdpowiedzUsuń