wtorek, 6 września 2011

Euro zbawieniem świata?

Euro leci na łeb, na szyję. Czeski prezydent Klaus przytomnie neguje wejście swojego kraju do strefy euro. Zewsząd sypią się głosy oburzenia, a pożyteczni idioci nie tylko się oburzają, ale i deklarują przystąpienie własnych krajów do eurolandu jeszcze szybciej.

Tymczasem obserwujemy totalną klęskę ekonomiki, zwłaszcza finansów publicznych, we wszystkich liczących się krajach europejskiego Południa. Hiszpania, Portugalia, Włochy, Grecja. Co łączy te kraje, oprócz pięknej pogody przez okrągły rok? Co różni je od Północy?
Proste - religia. Północ jest protestancka, dlatego umie pracować. Głosi kult pracy, kult dobytku. Południe tymczasem głosi kult pokajania, modlitwy, wyparcia się grzechu m.in. bogactwa. To, co protestantyzm za grzech nie uznaje, jest grzechem w mentalności katolickiej, a jeszcze bardziej prawosławnej.

Ktoś powie: "na Południu nie umieją pracować" - i będzie miał rację: pogoda sprzyja temu, że wszystko rośnie samo, zaś zdobycie podstawowych produktów żywności w porównaniu z Północą nic nie kosztuje, toteż odwieczne istnienie w pozycji siedzenia z otwartymi ustami pod wiszącym bananem w jakimś stopniu ukształtowało mentalność tak pracy, jak i wiary Południa. To, co na Południu samo wpada do buzi, na Północy uzyskuje się za pomocą mozolnej, ciężkiej pracy, zatem bardziej się docenia i pielęgnuje. Całe życie polega na poszanowaniu pracy i dorobku, gdyż samo nic się nie urodzi, nie wyprodukuje, do garnka nie trafi...

Jak nigdy dotąd, widzimy na ciele Europy bruzdy spowodowane podziałem kontynentu według wiary. Katolicy znaleźli się w potrzasku, prawosławni nie tylko znaleźli się obecnie, lecz zawsze w nim byli, z tym że umiejętnie mydlili wszystkim oczy.
Sam pomysł na wspólną walutę - euro - trąci tym samym, co działalność w swoim czasie Włodzimierza Iljicza Lenina: brakiem zrozumienia psychologii narodowej.
Jak można było powiązać rzeczy polarne, całkowicie niedające się powiązać? Jak można było liczyć, że powojenny bum ekonomiczny większości krajów Europy oznacza pełną zbieżność w podejściu do dyscypliny ekonomicznej i finansowej? Jak można było zakładać uczciwość poszczególnych państw, rządów, narodów? Komu w ogóle przyszło do głowy, że wystarczy przez ileś czasu spełniać pewne kryteria i jesteś już "swój w dechę", czyli masz dozgonne "poświadczenie zgodności" z wytycznymi wzorowanymi na bardzo wygórowanych założeniach, które jako-tako mogą być pilnowane w karnie zdyscyplinowanych Niemczech, lecz nie do pomyślenia będą w przypadku biednego, zacofanego, katolickiego Południa Europy?

Jeżeli Chrystus od prawie tysiąca lat nie jest w stanie połączyć protestantów, prawosławnych i katolików, to jakim cudem miałoby to raz na zawsze zrobić EURO?

A teraz trochę bardziej osobista refleksja.
Podróżuję po krajach strefy euro, zarabiam w tej walucie również. Za każdym razem muszę wymienić jakąś ilość złotówek na euro, a po powrocie te euro sprzedać. Lub zostawić w szufladzie, czym skazać na martwe, niedochodowe leżakowanie.
Mimo to, osobiście uważam, że Polska, wzorem dzisiejszej postawy Czech, nie powinna się pchać do strefy Euro. Kiedy ona się tam znajdzie, od Polski przestanie już zależeć cokolwiek. Wszystko będzie zależało od tych rozmodlonych i leniwych południowców. Dlaczego wszystko? No bo Merkelowa i kolejni kanclerzy będą uwijać się niczym węgorze, by tylko strefę euro - projekt wieku! - uratować. A Polska za to zapłaci, i to znacznie więcej, niż teraz, gdy udziela wielkopańskich pożyczek Grecji. Bo przecież nie do wiary jest, by Polska była najsłabszym graczem w tej drużynie, słabszym od Grecji i Portugalii... a więc to nie Polska będzie ratowana, tylko Polska będzie musiała ratować.

No i widzę, jak wzrosły ceny po wprowadzeniu euro. Wiem z autopsji, co się działo we Włoszech lub na Słowacji...
Bezczelne próby wepchnięcia Polski do strefy euro będą największym szkodnictwem w skali narodowej. Pożyjemy i zobaczymy, kto się przejawi jako "integrator"-zachwalacz. Jestem bardzo ciekaw.

Gwoli wyjaśnienia: absolutnie nie jestem eurosceptykiem. Wręcz odwrotnie. Ale nie chcę mieszać pojęć: członkostwo w Unii Europejskiej, w strefie Schengen nie oznacza przymusowego członkostwa w NATO i w strefie euro. "Oddzielajmy much od kotletów", jak zachęca nas kolejny Włodzimierz, tym razem Putin.

.

0 komentarze:

Prześlij komentarz