czwartek, 17 czerwca 2010

Mirosława




 Moja Kiciunia, z którą jestem od 8.5 roku, jest kochana. Nigdy nie wchodzi na ręce czy do łóżka. Nigdy nie kradnie jedzenia. Załatwia się we własnym zakresie poza domem, a w domu z kuwety nie korzysta od lat. Może swobodnie wychodzić, ma otwarte okno. Kiedy nikogo w domu nie ma, ona wychodzi nawet na cały dzień. Ale kiedy jestem, ona zawsze siedzi w domu, przy mnie. Nie nudzi się, no i chyba lubi moje towarzystwo. Kiedy gdzieś się z domownikami zgromadzamy, przychodzi i kładzie się obok, bo nie lubi być sama. Zawsze mruczy jak najęta. Śpi w kartonie po zestawie mleka. Latem czasem ją kąpię, gdy jest za gorąco. Ona uważa, że moje miejsce jest w kuchni przed komputerem. Gdy wychodzę do pokoju, ona idzie za mną i krzyczy, żebym wracał na swoje miejsce. Łapie myszy i zawsze się nimi dzieli, przynosząc dla mnie kawałek pod komputer. Na co dzień wydaje z siebie takie dźwięki, jakimi kocica porozumiewa się z małymi. Prawie zatem nie miauczy, tylko bardziej "szczeka". Kiedy zaczynam ją głaskać, podnosi się i grzecznie przyjmuje pieszczotę na stojąco - nawet jeżeli wcześniej spała. Nigdy nie jest natrętna. Lubi wylizywać mnie w policzek i w skroń - co robi przy każdej okazji, gdy biorę ją na ręce, lub gdy podchodzi rano do łóżka - kiedyś próbowała w usta, lecz potem zrozumiała, że się tego stronię, i przestała próbować. Gdy widzi kiełbasę lub parówkę - zawsze prosi, ale również zawsze zadowala się jednym kawałkiem "na próbę" i nie domaga się więcej. 


Ona już mi nie przypomina niegdysiejszej koleżanki ze studiów, ku czci której dostała swoje imię, tylko pewną panią, którą lubię i szanuję, która jest uprzejma, miła, sprawiedliwa, uśmiechnięta, uczciwa, merytoryczna i zawsze poprawna - ale w tej poprawności można wyczuć pewien dystans, który nie pozwala jej rzucać się na szyję, skarżyć się na los czy dzielić się osobistymi przeżyciami - to swojego rodzaju dystans, może nawet niezamierzony, lecz który nie pozwala na całkowicie "zżycie się" z tą osobą. Ale może to i lepiej... czasem dystans wychodzi tylko na zdrowie... a w sumie z kotem jakiś dystans zawsze niby jest... wzajemny szacunek, a nie tylko ślepe i gorące uczucie... tylko że czasem patrze na te lata bycia razem i zastanawiam się, dlaczego jednak wciąż te bariery istnieją. Biorę ją wówczas na ręce, ona zaczyna mnie wylizywać w twarz, jej mruczenie mnie uspokaja - i już nie wiem, czy mam z tym dystansem rację. Tyle że potem znów podchodzę, by ją pogłaskać, a ona karnie-grzecznie, jak zawsze, podnosi się na nogi, mimo że spała. I mi szkoda, że ją obudziłem. 
Nie wiem, dlaczego jest w niej ta karna grzeczność... 


W ciągu tych lat przez moje życie, głowę, serce i łóżko przewinęło się wiele osób... i tylko moja Kiciunia niezmiennie jest ze mną. Nie wybiera bogatszych sąsiadów lub smaczniejsze posiłki, którymi ktoś ją nieraz częstuje. Jest wierna, bo wie, kto związał z nią swoje życie. 


Bierzcie z niej przykład, człowieki! 


2 komentarze:

  1. Podrap ode mnie Kiciunię pod bródką i za uszkiem.

    Moja Famcia była bardzo podobna; niestety - była, bo 30-go grudnia minął rok jak nie żyje...

    Został mi Kubuś, też bardzo kochany, choć zupełnie inny. Tylko mruczy identycznie.

    Pozdrawiam Was Oboje.

    OdpowiedzUsuń
  2. 6x9user123@trasch-mail.com

    http://wyborcza.pl/duzy_kadr/1,97904,8026099,Rentgenowskie_akty.html

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń