piątek, 11 lutego 2011

Chère Mademoiselle, módl się za nami!


Koniec z polskim ludowym pseudorenesansem.

Przed nami (a dokładnie, nad nami) - paryżanka epoki Drugiego Cesarstwa.
Pewna siebie panienka o majestatycznej posturze z radością depcze po wężu, niczym się nie przejmując. Wąż, czerpający chyba satysfakcję z chwili, nie stwarza tu najmniejszego problemu - już prędzej panienkę martwi, czy odpowiednim gestem wznosi nad nim nogę.
Ponętny cherubinek, wsparty o jej ramie, eksponuje co bardziej atrakcyjne fragmenty ciała, czym do ogółu kompozycji dodaje iście paryskiego smaczku. Skąpo ubrany, zdaje się znać swoją wartość. Nie wiem, jak komu, ale mnie osobiście wzrok klei się najpierw do jego pępka, a już potem do "szczęśliwej prostoty" wyrażanej za pomocą twarzy. Co jak co, ale zbawienie świata i inne problemy owa miła grupka ma w małym palcu. Nieco brakuje mi pejcza w ręce mademoiselle - uzupełniłoby to całokształt o opcję tzw. "innych praktyk modlitewnych".

Dodajmy do tego jeszcze brzmienie muzyki kościelnej, która, zgodnie z francuskimi tradycjami połowy XIX wieku, bardziej przypominała kankan z galopem, niż śpiewaną przez mnichów gregorianikę, a otrzymamy nader ciekawy przykład pobożności, raczej nieznany nam w Polsce.

(Kościół św. Marii Magdaleny w Paryżu, zdjęcie moje).

0 komentarze:

Prześlij komentarz