czwartek, 15 lipca 2010

Młode polskie "talenty"


 Przeczytałem niedawno książkę...

Książkę, która podzieliła krytyków, mimo iż znaczna ich część rozpłynęła się w zachwytach nad nią.

Pani Pisarka - to młoda, "uzdolniona" Dominika Ożarowska, jej dzieło nosi tytuł "Nie uderzy żaden piorun". Wydaje się, że właściwszym tytułem byłby "Nawet szlag nie trafi tej książki" (w ramach serii "Kup mnie").

Jak pisze we wspaniałej recenzji - wspaniałej, aczkolwiek nie do końca moim zdaniem trafiającej w sedno problemu - Jarosław Czechowicz, owa opowieść "to apoteoza pustki, bylejakości, „nanibyzmu”, dająca także nowy punkt widzenia pojęcia nihilizmu". Sięgnąłem mimo wszystko po książkę, choć "problem", w niej poruszony, znam z życia tak swojego, jak i z życia moich młodszych kolegów, uczniów, znajomych, otoczenia, z obserwacji zachowań młodzieży z większych i mniejszych miejscowości, z przypadkiem podsłuchanych dialogów... Opisywać go na poziomie "kuchennym" - a wbrew pozorom, dla psychologa i socjologa byłby to olbrzymi materiał do opisania - to jakby narzekać na widoki mijające za oknem gimbusu. Może i warto, może za kupę lat będzie to miało jakieś znaczenie poznawcze... lecz obecnie, co tam dużo mówić, o wiele ciekawsze jest czytanie co-bardziej-rozgarniętych blogów, które zdecydowanie trafniej diagnozują rzeczywistość, a jednocześnie na nic nie pretendują, nie wymagają redakcji, druku, dystrybucji, kupna...

Książka ta nie tyle jest portretem opisywanej "smutnej rzeczywistości polskiej młodzieży", ile - nazwijmy rzeczy po imieniu - portretuje samą Dominikę Ożarowską i przyczynę, dla której Pani "Pisarka" w ogóle zaistniała.

Gdzie zatem jest źródło tej książki? W nanibyźmie-wdupizmo-nihilizmie?

Ależ skąd. Całkiem w czymś innym.
W tym, że w kochanej Polsce tak się utarło, że jeżeli dzieciątko wyda z siebie jakiś wierszyk, lub zaśpiewa piosenkę, to horda rodziców, babć, cioć i chrzestnych, jak jeden mąż wydrze się wniebogłosy: "Maaaaasz TAAAAALENT!!! Jesteś wspaniały!!!"
I poszło - lekcje prywatne, kółka, obnoszenie się ze "wspaniałością" potomka przed sąsiadami i krewnymi... potem zaś dziecko i samo zaczyna wierzyć, że płodzi jakąś "fspaniałą tfurczość". Myśli, że, skoro nie jest dyslektykiem i wie, co to wtrącenie i jakie są zasady interpunkcji, - to już jest PISARZEM. Bo wystarczy swoje wielkie i wspaniałe, zawarte w głowie, duszy i sercu "nic" wylać, niczym biegunkę, na klawiaturę komputera - a powstanie wówczas Dzieło. Bo przecież dla nich nie jest ważne, co, ważne jest tylko i wyłącznie - jak.

A potem dziwimy się, dlaczego wśród dorosłych jest tyle beztalencia. Ludzi bez wyobraźni, bez polotu, bez kompetencji...
A to przecież nic innego, jak kolejny obraz narodowej próżności i bezkrytyczności. Bo - zamiast zasadzić dzieciaka za robotę i naukę, zamiast nauczyć go odpowiedzialności za siebie i za innych, zamiast pozwolić mu przeżyć prawdziwy stres z życia rodem (bo przecież nie z lego lub gier komputerowych!) - wmawia mu się, że "ma talent".


Tymczasem nie ma tu już gdzie plunąć, by w jakiś kolejny "talent" nie trafić.

To zjawisko jest o wiele bardziej warte uwagi - gdyż jest być może groźniejsze w skutkach historyczno-kulturowych - niż przerysowany opis stanu ducha polskiej młodzieży. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz